Przejdź do treści
Źródło artykułu

Blog Piotra Lipińskiego: Lato 2011 SHJ (Sharja, ZEA) - WAW (Warszawa, Polska)

Po locie cała załoga spotkała się na basenie, który znajdował się na dachu budynku. Jest relaks z Colą w ręku, a dla ochłody woda, która ma 29°C, ale ponieważ na zewnątrz było nadal sporo powyżej 30°C, ta temperatura była akurat.

Z daleka widzimy święcący się Burj Khalifa - najwyższy budynek świata za niską ścianką i 9 pięter w dół. Lokalny Imman wzywa wierzących do wieczornych modłów w ładnie oświetlonym meczecie. Lekki powiew wiatru i co chwila startujące samoloty z pobliskiego lotniska DXB (Dubaj, ZEA). Po światłach można łatwo odróżnić 777 (trzy białe światła pozycyjne) wszystkie Maddogi, czyli DC9 i MDki w wersjach 80+ (z boku kadłub oświetlony jest jak choinka) oraz Airbusy po bardzo wątłym pojedynczym światełku na ogonie.

Przed nami dwa dni odpoczynku, które poświecimy na zwiedzanie miasta. Mam szczęście, że w Dubaju bywam przynajmniej raz na dwa lata i co nieco mogę "nowym" pokazać jak i mogę ocenić szybko zachodzące zmiany.

Od 2004 roku miasto bardzo się rozrosło i znowocześniało. Jest też sporym magnesem dla ludzi i mam tam teraz też sporo znajomych. Niestety w tym czasie wszyscy byli w "rozjazdach" i mogłem się skoncentrować na ponownym zwiedzaniu.

Większość osób myśli, że praca w lotnictwie to lot, zwiedzanie, impreza, lot. Niestety tak nie jest. W większości razów - "pobyty" są liczone w godzinach potrzebnych do obowiązkowego wypoczynku (10 godzin minimum) lub ciut więcej, kiedy rotacja samolotu jest dłuższa. Na przykład załogi lecące z WAW (Warszawy) na JFK (NY, USA) są w Stanach przez 26 godzin. W międzyczasie trzeba się wyspać po locie i odpocząć przed następnym lotem, który według zegara biologicznego będzie się odbywał przez całą noc. Dobrze, że tym razem mamy więcej czasu dla siebie.

Zaraz po śniadaniu wyjazd. Cała załoga mieści się w jednym samochodzie. Zaczynamy od kultowego już hotelu Burj Al Arab w Jumeirah. Do hotelu się nie dostaliśmy, ale spacer lokalną białą plażą mocząc nogi w ciepłym morzu jest super. Prosimy kogoś na plaży o załogową fotkę na tle hotelu. Załoga wyszła, ale hotel został pominięty. Przy takim ostrym słońcu i temperaturze prawie 40 stopni z rana zbyt wielu opalających się osób nie ma, ale są duże rodzinne wycieczki Hindusow i Pakistanczykow. W większości faceci są najbardziej zainteresowani dziewczynami w bikini (co jest nie do pomyślenia po drugiej stronie morza Arabskiego), a kobiety dzielnie wchodzą do wody w sari lub burkach czyli tak jak normalnie sie ubierają.

Teraz czas na "Palms" czyli sztuczną wyspę w kształcie olbrzymiej palmy. Dojeżdżamy mostem i tunelem do samego końca. Dalej oglądamy jeszcze parę miejsc i kończymy płynąc małym promem do starej części miasta. Wszyscy są już padnięci. Proponuję rozejść sie po sklepach, a zbiórkę za godzinę. Dziewczyny mówią ze będą gotowe za 20 minut. Tak? Naprawdę? Nie bardzo mogę w to uwierzyć, bo wiem co tam jest do oglądania, ale niech będzie. Ok - to za 20 minut sie spotykamy. Po 20 minutach okazało się nagle, że może jeszcze godzinka...? Po półtorej godzinie jeszcze raz przeprawa promem. Szybko zrobiło się ciemno, a dookoła pojawiło się sporo kolorowych lamp. SMSem dostaję wiadomość, że podczas pokazów w Płocku rozbił się Marek Szufa. Jak zawsze najpierw trudno w to uwierzyć. Informacje spływają dalej. Zrobiło się bardzo smutno. Marka znalem od wielu lat. Miałem przyjemność oglądać go w "akcji" za sterami 767, jak i samolotów akrobacyjnych zresztą - dopiero co go widziałem na Babicach! Trudno mi w to uwierzyć i pogodzić się z tym. Niestety nie pierwszy raz muszę...

Następnego dnia zaczynamy od Dubai Mall i Burj Khalifa. Nowe centrum handlowe jest gigantyczne i każdy znajdzie coś dla siebie. My znaleźliśmy Fokkera na czwartym piętrze.

Na zewnątrz też jest ładnie z basenami i ciekawymi budynkami. Temperatura wynosi ponad 40°C. Jest wietrznie, parno i od samego rana w powietrzu jest pełno piasku, który ogranicza widzialność. Uwielbiam wysokie temperatury i chętnie spaceruję w słońcu oglądając wszystko dookoła. Sądząc po pustkach na deptaku niewiele osób podziela moje zamiłowanie do takiej pogody.

Teraz przyszła godzina wjazdu na najwyższy taras widokowy. Bilety kupiliśmy dzień wcześniej na dokładną godzinę. Nie ma rezerwacji - nie ma wejścia.

Budynek robi wrażenie pod każdym względem niestety z powodu piasku i pyłu jedyny widok, który mogliśmy podziwiać to było prosto w dół. Szkoda. Jeszcze parę fotek i zaprzyjaźniamy się z nowym metrem. Ze stacji do hotelu jest bardzo blisko. Wieczorem pojawia się przy basenie druga załoga, która dopiero co wróciła z BWN (Brunei). Miła impreza, ale następnego dnia czas wracać do kraju.

Szybkie śniadanie i w dwie załogi plus dużo walizek udajemy się na lotnisko SHJ (Sharja, ZEA). 20 minut spokojnej jazdy bez większych korków i znów jesteśmy pod dobrze nam znanym terminalem. Ponieważ druga załoga startowała z NHD (Minhad, ZEA) prowadzimy całą grupę znaną nam ścieżką. Znów oczekiwanie na GEnDec czyli listę załogi. Przez godzinę nudzimy się jak mopsy i nawet nie za bardzo jest gdzie usiąść. Ponownie jest problem z nazwiskami, bo to co jest napisane nijak się nie ma do naszych nazwisk, ale jak wszyscy wiedzą tutaj ten papier to czysta formalność. Dopiero po paru tygodniach okazało się, że druga załoga tego dnia nie "wylogowała" się z ZEA i nagle były groźby kar finansowych oraz zakazu wjazdu do Emiratów. Dobrze, że wszystko udało się odkręcić. Latając po świecie trzeba dokładnie sprawdzać swój paszport. Ważność to minimum jeszcze 6 miesięcy i czy nie są wbite jakieś "dziwne" wizy. Jedna osoba z naszej załogi tuż przed wylotem zobaczyła, że w swoim paszporcie ma wizę z gwiazdą Dawida. Przez to nie byłaby wpuszczona do Emiratów. Dobrze, że mieliśmy osobę, która nie potrzebowała wizy do ZEA, bo bez tego nie byłoby kompletnej załogi na lot.

Wreszcie wszyscy jesteśmy pod samolotem. Czujemy się jak w saunie i czekamy na uruchomienie APU (mały silniczek w ogonie, który daje klimę i prąd na pokładzie bez uruchamiana silników). Niestety wokoło nawet nie widać schodów, którymi moglibyśmy dostać się do samolotu . Rozglądam się dookoła, a aparat fotograficzny, który trzymam w ręku szybko pokrywa się kropelkami wody. Stoimy trochę bliżej lokalnych "opsów" niż ostatnim razem. Teraz, aby tam dojść do zielonego budynku przechodzę tylko za jednym ACJem (biznesowa wersja A318 - rzadkość).

Proszę o wsparcie w postaci schodów, które tym razem dosyć szybko przybywają. Z paliwem jest gorzej, bo za nami stoi cała flota A320 Air Arabia, a oni mają pierwszeństwo. Mamy czas, aby wszystko spokojnie przygotować do lotu. Jaką przyjemnością jest wpisywanie trasy, która jest w bazie danych. Lecąc do Brunei od Omanu na wschód nasza mapa nie miała ani jednego niebieskiego odwołania, czyli lotniska lub VORa (naziemna stacja nawigacyjna). Wszystko trzeba było wpisać ręcznie po długości i szerokości geograficznej a tu taki luz...

Jesteśmy gotowi, ale znów brakuje paru papierów. Dzwonimy, prosimy przez radio, każemy ponownie wszystko sprawdzić i nic. Czas szybko jednak biegnie jak oglądamy sobie ruch na lotnisku.

Wreszcie wszystko mamy w ręku i podpisane. Machamy i zamykamy drzwi. Let's go! Start bardzo szybki i wchodzimy od razu na przelotowy poziom lotu FL400. Lecimy nad zatoką Perską w kierunku Iraku. Dopiero nad Irakiem możemy podziwiać widoki za oknem. Lecimy na północ wzdłuż rzeki Tygrys. Na pustyni wyłania się duże miasto. To Bagdad. W oczy rzuca się olbrzymia baza Balad.

Trudno odróżnić pasy, bo wszystko ma kolor piasku, ale wiem że tam są. Kiedyś było to główne lotnisko wojskowe tego kraju z Migami 23. Później bazowały tam Brytyjskie Tornada. Za Bagdadem bardzo wysoko nad nami szybko przemieszcza się jasny punkt. Głupio zapytać kontrolerów co to jest - zresztą pewnie był to samolot wojskowy, wiec i tak nic byśmy się nie dowiedzieli, ale jeżeli my byliśmy na FL400 i nadal nie mogliśmy go w żaden sposób zidentyfikować to musiał on być naprawdę bardzo wysoko.
Parę ładnych górek i juz jesteśmy nad Turcją. Lecąc nad morzem Czarnym z daleka widzimy rozciągające się burze. Z tej strony nie wygląda to najlepiej. w kokpicie jak zawsze mila atmosfera. Na jumpie siedzi Janusz i często wpada ktoś z załogi pokładowej z pytaniem czy cos potrzebujemy.

Burze okazały się niegroźne, bo wzięliśmy je bokiem. Nad Ukrainą chmury aż po polską granicę. Dalej tylko małe cumulusiki. Lądujemy z prostej na pasie 33.

Wszyscy się cieszą, że jesteśmy o czasie. Zaraz samolot leci do Rumunii i tam zostanie wraz z załogami przez parę tygodni. Szykuje sie kontynuacja ciekawego latania.

Zdjęcia dostępne za pośrednictwem lotnictwo.net.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony