Katastrofy PRL: Twarde lądowanie
W PRL katastrofy samolotów wojskowych były codziennością. Dopiero dzisiaj możemy poznać tę czarną kartę polskiego lotnictwa.
Dziesiątego czerwca 1952 roku w 21. Pułku Lotnictwa Zwiadowczego (PLZw) stacjonującym na poznańskim lotnisku Ławica zarządzono ćwiczenia. Co kilkanaście minut kolejne bombowce Pe-2 wzbijały się w powietrze. Były to wysłużone dwusilnikowe maszyny radzieckie, które do Poznania trafiły jako dar Armii Czerwonej.
O godz. 8.32 na linii startu stanął samolot o numerze bocznym 6. Jego pilot, dwudziestoletni chorąży Zdzisław Lara, dał pełną moc i bombowiec gładko oderwał się od pasa. Na pokładzie było jeszcze dwóch ludzi: nawigator, chorąży Stanisław Kuc, i strzelec radiotelegrafista, kapral Józef Bednarek. Załoga miała wykonać ćwiczenie numer 8 – lot po okręgu nad lotniskiem. Start, cztery zakręty i lądowanie. Wszystkiego jakieś dziesięć minut.Początkowo wszystko szło dobrze. Samolot wzbił się na wysokość 250 metrów i gładko wykonał dwa skręty. Potem przez chwilę leciał po prostej i zgodnie z planem tuż przed kolejnym zwrotem wypuścił podwozie. Wtedy maszyna przechyliła się ostro w lewo. Dowódca pułku, major Andriej Dubowoj, podniósł mikrofon i wydał polecenie: wyprowadzaj ze zwisu, idź po prostej. Chorąży Lara zareagował. Wyrównał samolot, ale wciąż tracił wysokość i schodził z kursu. Widać było, że rozpaczliwie szuka miejsca do lądowania. W końcu wykonał kolejny zwrot, kierując samolot w stronę lotniska. Ale maszyna była już tak nisko, że dowódca stracił ją z oczu.
W tym samym czasie na placu Kościuszki u zbiegu ulic Marchlewskiego (obecnie Królowej Jadwigi) i Drogi Dębińskiej trwała budowa linii tramwajowej. Przy okazji układano także kable telefoniczne. Na placu kręciło się kilkunastu robotników i przechodnie. Nagle powietrze rozdarł ryk silników. Zza budynku Robotniczej Spółdzielni Pracy wyłonił się samolot. Lewym skrzydłem ściął wierzchołek drzewa i silnikiem uderzyły w dach drewnianego baraku, w którym znajdował się magazyn budowy. Maszyna była już niemal na ziemi, ale pędząc z ogromną prędkością, niszczyła wszystko po drodze. Lewym skrzydłem ścięła słup wysokiego napięcia, a prawym zerwała trakcję tramwajową. Wtedy eksplodowało paliwo. Bombowiec rozpadł się, a plac Kościuszki wypełniła kula ognia.
Następnego dnia w całym mieście mówiono o samolocie wojskowym, który spadł na skrzyżowanie. Na plac Kościuszki zaczęły przychodzić setki mieszkańców Poznania. Ale z daleka niewiele mogli zobaczyć, bo miejsce wypadku otoczono szczelnym kordonem milicji. Prasa milczała, więc powtarzano tylko plotki. Ludzie gadali, ale nikt nie znał szczegółów.
Bilans katastrofy bombowca okazał się tragiczny. Na miejscu zginęli pilot Zdzisław Lara i strzelec Józef Bednarek. Nawigator Stanisław Kuc zmarł po kilku godzinach w szpitalu. Meldunek o wypadku nadzwyczajnym, który znajduje się w Archiwum Sił Powietrznych w Modlinie, mówi jeszcze o pięciu zabitych cywilach. Tymczasem Przemysław Zwiernik, historyk z poznańskiego IPN, odnalazł w Archiwum Państwowym biuletyn przeznaczony dla ścisłego kierownictwa PZPR. Dzięki temu wiemy, że w wypadku zginęło trzech pracowników Poznańskiego Przedsiębiorstwa Robót Telekomunikacyjnych i troje przypadkowych przechodniów. Szósta ofiara zmarła dopiero po kilku dniach. Piętnaście osób zostało rannych.
Do zbadania przyczyn katastrofy powołano komisję, którą kierował dowódca wojsk lotniczych generał Iwan Turkiel. W jej składzie znaleźli się niemal sami Rosjanie, którzy dowodzili polskim lotnictwem: generał Torochow, pułkownik Nowosilcew, podpułkownik Butow, major Połtanow. Do pomocy wezwano prokuratora wojskowego, podpułkownika Amonsa i kapitana Kirkina z Zarządu Informacji Wojskowej. Jedynym Polakiem w komisji był kapitan Gałubiński.
Komisja już po trzech dniach zamknęła dochodzenie. Raport z jej prac udało nam się odnaleźć w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie. Śledczy ustalili, że: „katastrofa samolotu Pe-2 nastąpiła na skutek częściowego odmówienia pracy prawego silnika oraz nieprawidłowej decyzji pilota i jego panicznego zachowania się podczas zaistniałej trudnej sytuacji w powietrzu”. Po awarii silnika pilot próbował wylądować na brzegu Warty pomiędzy mostem Rocha i mostem Marchlewskiego (obecnie Królowej Jadwigi). Gdy zorientował się, że nie da rady, zawrócił samolot w stronę lotniska. Niestety, doleciał tylko do placu Kościuszki. W raporcie zapisano, że ponosi odpowiedzialność za katastrofę, bo wpadł w panikę. Podchodząc do awaryjnego lądowania, powinien schować podwozie, zamknąć krany paliwowe i wyłączyć iskrowniki silników. Nie zrobił tego, więc był winny.
Czytaj całość artykułu na stronie Newsweek Polska.
Komentarze