Oślepiają pilotów laserem
We Wrocławiu szaleniec utrudnia pilotom lądowanie. Z wieżowca świeci w okna kabiny laserami.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i straż graniczna od dwóch miesięcy próbują namierzyć szaleńca, który - prawdopodobnie z okolic Muchoboru oraz wieżowca na Gaju - oślepia pilotów samolotów lądujących na wrocławskim lotnisku.
Gdy maszyny są kilkaset metrów nad ziemią i zbliżają się do płyty lotniska, w stronę kabiny pilota ktoś świeci mocnym, zielonym laserem.
Co straż graniczna i ABW wiedzą o wrocławskim szaleńcu?
- Wszystko, co robimy w tej sprawie, jest tajne - ucina Renata Sulima, rzecznik Sudeckiego Oddziału Straży Granicznej. Informacji odmawia też Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska z ABW.
- To poważny problem - mówi. - Takie zachowanie jest przestępstwem. Za sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy lotniczej grozi kara od pół roku do ośmiu lat więzienia.
Podkreśla, że wrocławski szaleniec nie jest jedynym w Europie. Podobne, wyjątkowo niebezpieczne "zabawy" są urządzane w wielu innych krajach. W niektórych państwach zabroniono już nawet sprzedaży laserowych urządzeń. W Polsce można je dostać bez trudu. Najtańsze kosztuje 30 złotych. Takie o dużej mocy - około 400 zł.
Marek Szczelina, były pilot wojskowy, a dziś szef bezpieczeństwa wrocławskiego portu lotniczego, zapewnia, że przy okazji żadnego z wrocławskich incydentów nie było zagrożone bezpieczeństwo samolotu ani pasażerów.
- Jeśli nawet praca pilota zostanie zakłócona i nie będzie on mógł wylądować w tym momencie, to po prostu powtórzy manewr lądowania - tłumaczy Szczelina. - Poza tym w samolotach pasażerskich jest zawsze dwóch pilotów, a manewr ostatecznie może wesprzeć pilot automatyczny - uspokaja.
- Taki laser może być szczególnie niebezpieczny w przypadku mniejszych samolotów. Takich, które mogą zabierać do 9 pasażerów - mówi pilot Wiesław Kozłowski, instruktor latania. - Tam jest tylko jeden pilot, zdany na siebie. Kiedy na sekundy przed lądowaniem oślepi go błysk lasera, nikt mu nie pomoże zapanować nad rozpędzoną maszyną.
Całość artykułu na stronie Gazety Wrocławskiej.
Komentarze