Jakoś nic innego poza lataniem nigdy mi w głowie nie siedziało...
Zapraszamy do lektury wywiadu internetowego magazynu spotterskiego Fly4Photo. Gościem specjalnym portalu jest jeden z największych ambasadorów polskiego spottingu, Piotr Lipiński.
Fly4Photo: Witam serdecznie.
Piotr Lipiński: Witam i dziękuje za zaproszenie.
F4P: Końcówka lat siedemdziesiątych, Twoi koledzy wygrywają kolejne podwórkowe Wyścigi Pokoju, są Deynami, Lubańskimi lub Szarmachami, a Ty podejmujesz decyzję, że będziesz pilotem?
P.L.: Na podwórku paru kolegów interesowało się lotnictwem. Budowali latające szybowce i pasjonowali się profilami skrzydeł. Mnie pociągała historia głównie II Wojny Światowej i oczywiście wszystko, co związane z lotnictwem. Będąc w podstawówce udało się zorganizować kilka wycieczek szkolnych na każde możliwe lotnisko, więc cała klasa była w „temacie”. W domu rodzice także starali się pomóc. Tata kupował „Skrzydlatą Polskę” i różne książki, a Mama modele do sklejania. Po pewnym czasie sam już wszystko wybierałem. Jakoś nic innego poza lataniem nigdy mi w głowie nie siedziało.
F4P: Trzydzieści lat później masz na koncie dziesiątki tysięcy wylatanych godzin, miliony wspomnień, anegdot, zdjęć.
P.L.: Z tymi godzinami to trochę przesada, czekam na 12000. Za sterami usiadłem po raz pierwszy w wieku 15 lat. Latałem samodzielnie zanim miałem prawo jazdy. Uczyłem latania innych na studiach, a od 1996 roku latam w liniach lotniczych. Przeszedłem przez ATRki, EMB145, B757/767 i B737. Miałem też przyjemność polatania na ponad 60 typach innych samolotów. Zebrało się trochę tych wspomnień. Niestety, nie wszystkie są udokumentowane, poza suchym wpisem do książki lotów.
F4P: Wszystko ma jednak swoją cenę. Jak zwykle w takich przypadkach najwięcej wyrzeczeń dotyczy najbliższych.
P.L.: Niestety tak i to jest najtrudniejsza chyba sprawa związana z tym zawodem. Oczywiście wszyscy mówią, że człowiek wie na co się pisał, ale to i tak nie ułatwia długiej rozłąki, czy samotnych świąt. Jest to jeszcze trudniejsze dla żony i trzyletnich bliźniaków, które, ile razy widzą samolot nad głową, wołają: Tata! Tata! A po powrocie do domu nawet mały, ale prezent musi być. Dobrze, że nawet po miesiącu dzieci od małego mnie rozpoznawały.
F4P: Jaki jest AllOver prywatnie? Wolisz dobry film czy kulinarne eksperymenty?
P.L.: Dobry film, o ile znajdę na niego czas! Kulinarnie wiem co lubię i raczej się tego trzymam, choć latając po świecie i tak zawsze staram się sprawdzić bardziej lokalne dania. Chyba najbardziej znanym daniem na świecie jest Pizza, a ta najlepsza jest w NY.
F4P: Maryla Rodowicz kontra Doda?
P.L.: Rodzice wprowadzili mnie we wszystko od lat 40-tych. Mam nawet dni, gdzie jedynie polska muzyka stawia mnie na nogi. Co do samych wykonawców, to Maryla bardziej ale to chyba dlatego, że muzyka z lat 80-tych najbardziej przypadła mi do gustu. Co nie znaczy, że nie słucham niczego innego. Jako ciekawostkę powiem, że moi Rodzice uwielbiają muzykę klasyczną i to na pełen regulator.
F4P: Szybkość czy wygoda?
P.L.: Najlepiej to połączyć, trochę jak w Cirrusie, ale to nie znaczy, że nie lubię Piper Cuba. Szybkość mam na co dzień i już nie robi na mnie większego wrażenia, ale często powrót do korzeni jest bardzo miły.
F4P: Porozmawiajmy chwilę o zawodowych przygodach. W Internecie znaleźć możemy rzekome zgłoszenia usterek w samolotach linii Qantas, Tobie też trafiały się myszy w kokpicie?
P.L.: Myszy nie, ale były karaluchy w sałatkach. Identyfikacja usterki bywa często sprawą mocno problematyczną. Nawet komputery mogą wprowadzić w błąd. Bywa, że dopiero po paru lotach testowych wychodzi na wierzch, co samolot boli.
F4P: Najbardziej spektakularne start/lądowanie w karierze?
P.L.: Lubię latanie spektakularne widokowo lub technicznie wymagające. Do pierwszych zdecydowanie zaliczyć można Himalaje i Kathmandu. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie.
Co do lotnisk bardziej wymagających, to Reggio Calabria we Włoszech, gdzie jest podejście na NDB z ciasnym zakrętem wzdłuż góry ze zniżaniem się nad opadającym stokiem. Wszystko to i wszechobecna turbulencja. Tutaj zdjęcia nie dają pełnego obrazu.
Dodatkowym zgryzem są krótkie pasy na ciężkim samolocie. Tu do głowy przychodzi mi jedno z lotnisk w Brazylii. Po długim locie przez Atlantyk rozjechane IRS i podejście też na bardzo kiepskie NDB na skraju dżungli. Tuż przed krótkim pasem jeszcze głęboki jar. Lądowania tam nie zawsze wychodziły najlepiej.
Po za tym piloci nie lubią mgieł, silnych wiatrów i burz – no chyba, ze z daleka dla samych widoków.
F4P: Najśmieszniejsza sytuacja na pokładzie?
P.L.: Tutaj więcej w temacie może powiedzieć personel pokładowy, ale w kokpicie to głównie usłyszane przez radio nieporozumienia i przejęzyczenia. Choć wpadki na ziemi też mogą bawić, jak na przykład pasażerowie w złym samolocie...
F4P: Strach przed lataniem potrafi paraliżować nawet największych twardzieli. Dla tych dwustu osób za Twoimi plecami jesteś magikiem, od którego zależy ich najbliższe kilka godzin życia. Czy w zawodowym lotnictwie jest w ogóle czas na tego typu przemyślenia?
P.L.: W kokpicie nie ma czasu na strach. Jeżeli coś się dzieje, to jak zawsze pierwszą sprawą jest bezpieczeństwo i nie robi różnicy, ile osób jest na pokładzie. Mamy do wykonania swoją pracę i staramy się ją wykonać jak najlepiej umiemy. Jest z resztą powiedzenie, że „latanie to godziny nudy przerywane sekundami grozy”.
F4P: Miałeś kiedyś sytuację awaryjną?
P.L.: Przez tyle lat było parę usterek. Głównie problemy z szybami w kokpicie. W niektórych samolotach się topiły, a w innych pękały.
Pomimo tego samoloty pasażerskie są bardzo bezpieczne, co z resztą potwierdzają statystyki. Systemy są zdublowane i nawet awaria jednego z nich nie staje się od razu sytuacją awaryjną.
F4P: Problemy ze zdrowiem pasażerów to częste zjawisko?
P.L.: Czym większy samolot i dłuższa trasa tym większe szanse, aby z tym się spotkać. Zdarzało się, że na jednym locie trzeba było podać tlen paru pasażerom, albo prosiliśmy o pomoc lekarza na pokładzie, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, abym musiał gdzieś wcześniej po trasie lądować i wszystkie wspomniane wcześniej przypadki kończyły się happy endem.
F4P: Przejdźmy teraz do najważniejszego pytania. Czym dla Ciebie jest planespotting?
P.L.: Głównie pasja. Może nie spędzam dużo czasu pod płotem i nie robię wielu zdjęć – powiem więcej, zdjęć prawie w ogóle nie robię, ale jak tylko słyszę, że coś leci, to nie ma siły abym nie spojrzał do góry. Staram się też być na bieżąco w temacie różnych linii lotniczych, czy ciekawych malowań samolotów. Jakoś mam szczęście do nowości i nie raz udało mi się coś zaobserwować „pierwszego dnia”, ale wtedy cieszy się tylko mój wzrok.
F4P: Wielokrotnie spotykaliśmy się po różnych stronach „płotu”. W imieniu wszystkich spotterów chciałbym serdecznie podziękować za Twój uśmiech i pozdrowienia z kabiny. EI-IGC z AllOverem za oknem to wręcz „klasyka gatunku”.
P.L.: Dwa podejścia do tej samej pasji – lotnictwa. Kiedyś to było nie do pomyślenia, nawet fotek na lotnisku lub z samolotu nie można było legalnie robić. Pamiętam jak w 1996 roku poleciałem do DUS i ktoś na rampie zrobił nam z daleka zdjęcie. Zostało to odnotowane w sprawozdaniu z lotu i wszyscy się zastanawiali, po co ktoś to robił. Na szczęście czasy się zmieniają i teraz już wiadomo, że człowiek z aparatem to przyjaciel, a nie wróg.
F4P: Twój autorski blog bije wszelkie rekordy popularności. Idealne połączenie fantastycznie opisanych historii i fotografii z całego świata. Skąd ten pomysł?
P.L.: Dziękuję za dobre słowa, ale nie wiem czy zasłużenie. Na bloga namawiał mnie przez dłuższy czas Darek Romak z niestety nie istniejącego już portalu awiator.com. Ale wszystko zaczęło się wcześniej, kiedy nieodżałowany Fabrycy Raksimowicz pstryknął mi fotkę przy pasie 29 w WAW. Dotarłem do niej i zaraz potem wyjechałem do BKK. Będąc tam, Fabrycy i Mariusz Sieciński pomagali mi ze zdjęciami. Zresztą z Mariuszem nadal mamy „wspólne” konto na Airliners.net.
Teraz pomocą czasem służy mi, za co serdecznie dziękuję, Grzesiek Tuszyński lub Ania Kosińska. Po opublikowaniu paru zdjęć na airfoto.pl i lotnictwo.net.pl dostałem wiele maili z pytaniami co do latania. I wreszcie Darek mnie przekonał abym coś napisał... teraz blog ukazuje się na lotnictwo.net.pl dzięki staraniom Tomka Tomkowiaka oraz w dlapilota.pl dzięki Marcinowi Ziółkowi
F4P: Oprócz bloga możesz pochwalić się setkami zdjęć na popularnych galeriach fotograficznych, bogatym profilem na facebooku, czy mówimy zatem o jednym z najbardziej aktywnych spottersko pilotów na świecie?
P.L.: Na pewno nie. Blogów lotniczych przybywa. Wspomnę choćby o znakomitym blogu Piotra Śmietany. Oczywiście są też blogi obcojęzyczne, a i latających kolegów z dużym dorobkiem zdjęciowym jest paru, miedzy innymi Sebastian Lewandowski czy Marcin Gauksztol.
F4P: Chcąc nie chcąc stałeś się autorytetem dla wszystkich pasjonatów lotnictwa. Dla wielu, zwłaszcza młodych adeptów lotnictwa, jesteś wzorem do naśladowania. Gdybyś miał im coś doradzić.
P.L.: Nie czuję się jako wzór do naśladowania, ani tym bardziej autorytet, ale jeżeli mogę coś podpowiedzieć, to trzeba iść za sercem. Trzeba też umieć przetrwać gorsze okresy i zawsze zostać sobą. Pomagaj innym i rób to bezinteresownie. Kiedyś może się zdarzyć, że Twój uczeń będzie Twoim szefem...
F4P: Jakie masz plany na najbliższy rok, marzenia?
P.L.: Chciałbym trochę więcej latania i stabilizacji w pracy. Szykuje się też parę ciekawych szkoleń. Mam nadzieję, że za parę miesięcy będę mógł napisać więcej o Dreamlinerze.
F4P: Dziękując za poświęcony nam czas, w imieniu całej spotterskiej braci życzymy Ci samych bezpiecznych lotów, dużo zdrowia i wytrwałości. Do zobaczenia.
P.L.: To ja dziękuję za zaproszenie i mam nadzieję, że uda nam się spotkać nie tylko pod płotem ale i u mnie w ”biurze”. Zapraszam do zwiedzania i jak zawsze wspaniałych fotek.
Więcej zdjęć na www.fly4photo.pl
Czytaj również:
Blog Piotra Lipińskiego na dlapilota.pl
Komentarze