Przejdź do treści
Źródło artykułu

Przychodzi moment, kiedy człowiek przypomina sobie o niespełnionych marzeniach...

Z fotografem i paralotniarzem w jednej osobie, człowiekiem pełnym pasji do jednej i drugiej dziedziny – Andrzejem Gontarzem, rozmawia Marta Grajper

Andrzej Gontarz (ur. 1965r.) Na co dzień zajmuje się organizowaniem targów o tematyce ślubnej. Fotografia i latanie to pasja, która towarzyszy mu od zawsze i wypełnia czas wolny. W tym miesiącu otrzymał nagrodę II stopnia XV Międzynarodowego Biennale Krajobrazu za zdjęcia wykonywane z paralotni.

Marta Grajper: Skąd wzięła się pasja do latania?

Andrzej Gontarz: Taka pasja prawie zawsze bierze się z marzeń. W moim przypadku marzeń z dzieciństwa. U babci na wsi, do której jeździłem w każde wakacje jest takie malownicze wzgórze, z którego setki razy wzlatywałem – w dziecięcej wyobraźni oczywiście. Biegłem w dół z rozłożonymi rękami łapiąc wiatr. Później namówiłem kuzynów i ukradliśmy babci tyczki z ogrodu. Pocięliśmy worki po nawozach i skleciliśmy lotnię. Jak łatwo się domyślić pierwszy lot był jednocześnie ostatnim. Lotnia nie przetrwała. Na koniec jeszcze dostałem burę od babci i karę.

Wklejałem do wielkiego zeszytu wycinki ze „Skrzydlatej Polski” głównie spadochroniarzy. Chciałem tak jak oni latać swobodnie bez otwartego spadochronu, zaznać tej wolności. Wtedy wpajano, że spadochroniarz musi być super bohaterem, nie może mieć płaskostopia i okularów. Jako wątły okularnik zdałem sobie sprawę, że ten świat jest dla mnie zamknięty... i zakopałem to marzenie na 30 lat.

Po czterdziestce - chyba po raz pierwszy - przychodzi taki moment, kiedy człowiek analizuje swoje życie i przypomina sobie o niespełnionych marzeniach. Sprawdziłem w internecie co tam słychać w branży spadochronowej. Okazało się, że branża ma się świetnie, czeka na mnie i zaprasza z otwartymi ramionami. Natychmiast zapisałem się na kurs. Dużo radości i szczęśliwych sekund, ale ciągle za krótko aby napawać się widokami. Ja jednak mam do tego stosunek bardzo romantyczny. Ostatecznie to paralotnia okazała się tym narzędziem które sprostało moim wyobrażeniom o lataniu. Nigdy nie chciałem zamknąć się w kabinie samolotu, szybowca czy nawet latać w pełnym kasku. Kontakt z powietrzem był dla mnie najważniejszy.

MG: Skąd wziął się pomysł na finezyjne zdjęcia z powietrza?

AG: Chyba każdy chciałby się podzielić z innymi tym co go zachwyca w powietrzu. Latając nad polami czy lasami zaobserwowałem niezwykłe kształty i kolory, które mają pewien sens. Niezwykłe kompozycje, które nawet bez większej obróbki graficznej można oprawić w ramy i powiesić na ścianie jak obraz. Trzeba to tylko zauważyć i odpowiednio skadrować. Twórcami tych kompozycji są rolnicy. Sami nawet nie zdają sobie z tego sprawy goniąc za chlebem doczesnym. Drugą grupą „ziemskich” artystów stanowią ludzie miasta. Obrazy destrukcji są piękne ale też niespokojne i przerażające. Nie wszyscy mogą oglądać na żywo tą ziemską galerię, więc to fotografuję. Aparat ma jeszcze tą unikalną możliwość wydobywania motywów, które nie zawsze i nie od razu widoczne są gołym okiem.

fot. Andrzej Gontarz

Osobiście uważam się za wielkiego szczęściarza. W całym okresie 200 tysięcy lat istnienia człowieka dopiero od ponad dziesięciu lat każdy, kto tylko ma takie marzenie za cenę motocykla może zaopatrzyć się we własne skrzydło z napędem i wystartować z dowolnej łączki paląc przy tym niewiele powyżej 4 litrów benzyny na godzinę. Czasami warto zdać sobie sprawę ilu pokoleń marzenia realizujemy właśnie w tej chwili.

MG: Czy na każdy lot zabiera Pan sprzęt fotograficzny?

AG: Staram się. Chociaż nie jest to wygodne bo fotografuję pełno klatkową lustrzanką, która jest duża i ciężka. Rozglądam się za aparatem kompaktowym, który bardziej by spełniał wymagania paralotniowej fotografii. I nie jest to prosty wybór. Musi to być aparat, który można obsługiwać jedną ręką, mający dobrej jakości obiektyw z łatwo dostępnymi ustawieniami manualnymi i jeszcze ze stabilizatorem drgań. Obiecująco wyglądają nowe kompakty z wymiennymi obiektywami. Chociaż u góry o takim luksusie jak wymiana filtra czy obiektywu raczej można pomarzyć.

MG: Otrzymał Pan II nagrodę w XV Międzynarodowym Biennale Fotografii Krajobrazowej "Save The Earth". Na swojej facebook’owej stronie, pisał Pan, że było to dla Pana zaskoczeniem...

AG: Tak, była ogromnym zaskoczeniem. Trzeba było widzieć wtedy moją minę... Posłałem jedne z pierwszych zdjęć jakie zrobiłem z paralotni. Fotografuję od dość dawna, ale z paralotni dopiero od wiosny. Do tego był to konkurs o ogromnej renomie. Udział był w nim płatny i nie wysyłali tam zdjęć przypadkowi fotograficy. Ponad 200 uczestników, 700 prac z kraju i zagranicy. Nie uważam siebie za wspaniałego fotografika. Znam wiele osób, które fotografują dłużej i wykonują o wiele lepsze zdjęcia z lotu ptaka niż ja. Po prostu wstrzeliłem się swoimi pracami w temat. Zawsze trzeba z uwagą czytać założenia danego konkursu fotograficznego. W tym przypadku chodziło o pokazanie zmian w pejzażu i fotografii pejzażowej jakie zaistniały przez ostatnie 15 lat. Pokazałem między innymi „żniwa” i „sianokosy” Zwykle te nazwy kojarzą się nam z sielskimi wiejskimi widoczkami. W ostatnich latach nastąpiła jednak duża automatyzacja zbiorów. Zamiast malowniczych kopków z sianem mamy białe foliowe kulki. Do tego doszła też nowa technika fotografowania – areo fotografia, która wcześniej nie była tak dostępna jak dzisiaj. Krajobraz się zmienił. Zmieniły się też możliwości fotografa. Myślę, że udało mi się to zawrzeć w bardzo prostej formie i to zostało zauważone.

fot. Andrzej Gontarz

MG: Czy ta nagroda jakoś motywuje? Zmienia Pana nastawienie? Może „zobowiązuje” do jakiejś dodatkowej aktywności?

AG: Troszkę dostałem wiatru w skrzydła. Chciałbym popularyzować tego typu fotografię. Mam już pomysł na paralotniowy plener fotograficzny. Jest wielu zapaleńców, których to bawi. W grupie łatwiej się motywować i tworzyć zdrową rywalizację.

W międzyczasie, dzięki mojej pasji wygrałem też konkurs miejski na „człowieka z energią”. Jest spora szansa na pomoc mojego miasta (Jaworzna) przy organizacji dużej wystawy i być może wydania pierwszego albumu.

MG: Czy jest jakaś recepta na robienie takich zdjęć? Może jakieś najlepsze miejsce? Najlepsza technika?

AG: Samo wykonywanie zdjęć z paralotni jest troszeczkę ekstremalnym zajęciem. Trzeba przede wszystkim myśleć o swoim bezpieczeństwie. Na początek proponuję wykonać sesję tak troszkę „na oślep” i dopiero w domu na spokojnie pobawić się w wyszukanie ciekawych motywów, w obróbkę i kadrowanie. Kiedy nabierzemy pewnej wrażliwości, będziemy wiedzieć co nas interesuje – wtedy można zaplanować przelot już specjalnie pod zdjęcia. W planowaniu pleneru bardzo mi pomagają mapy Google Earth. Mogę wstępnie zorientować się czy teren jest ciekawy, czy są też miejsca do ewentualnego awaryjnego lądowania. Fajnych miejsc jest naprawdę dużo. Czasami wykonuje się zdjęcia bez większego przekonania i dopiero w domu odkrywa co tak naprawdę sfotografowaliśmy. Ostatnio bardzo krótko polatałem nad polami w kieleckim. Nie byłem zachwycony. Zwykłe pola bez kolorów, kilometry pustej i płaskiej przestrzeni. Jak zacząłem to obrabiać zaczęły wyłaniać się niezwykłe i całkiem logiczne abstrakcje. I już wiem, że na pewno tam wrócę. Wiem czego szukać. I taka to fajna zabawa.

fot. Andrzej Gontarz

MG: O czym należy pamiętać, gdy chcemy zacząć robić zdjęcia z lotu (i to na paralotni!)? – proszę o jakieś rady praktyczne i techniczne.

AG: Zawodowcy na pewno sobie poradzą i bez moich rad. Skupię się może na kilku największych problemach z jakimi borykają się moi koledzy fotografujący amatorsko. Warunki w powietrzu nie są tak łatwe jak na ziemi, a na ziemi też sporo zdjęć nam nie wychodzi.

Najważniejsze przy fotografowaniu z paralotni to zapewnić sobie w danym oświetleniu jak najkrótszy czas naświetlania czyli migawkę. Niestety na skrzydle trochę buja. Nawet przy tak krótkim czasie jak 1/500 sekundy zdarzają mi się zdjęcia poruszone. Czasami poruszenie jest tak minimalne, że daje tylko wrażenie lekkiej nieostrości. Jeżeli obce są nam tajniki ekspozycji wystarczy poszukać w aparacie trybu zdjęć sportowych. Wtedy automat wie, że krótki czas jest dla nas najważniejszy i to będzie priorytetem. Zaawansowani wybiorą preselekcję czasu i będą manipulować przysłoną oraz czułością dla uzyskania jak najlepszych efektów. Dobrym rozwiązaniem jest wbudowana stabilizacja obrazu, która pozwala o kilka stopni wydłużyć czas naświetlania i dzięki temu zyskać mniejszy otwór przysłony zapewniając sobie większą głębię ostrości czy też obniżyć czułość matrycy dla mniejszego szumu.

Przy fotografowaniu kolorowych pól uprawnych bardzo łatwo zafałszować sobie automatyczny pomiar temperatury barwowej, tak zwany balans bieli. Żółte pole rzepaku dla automatyki oznacza tylko tyle, że mamy za dużo żółtego światła i należy to zniwelować. Kolor żółty zostaje zdjęty, a całe otoczenie robi się niebieskie. Koniecznie jeszcze na ziemi należy przejść na tryb manualny. Może to być zabawne, ale ja korzystam z prostej ikonki dla laików - słoneczka lub chmurki. W tej sytuacji największe znaczenie ma prostota obsługi jednym palcem. Są tam zaprogramowane podstawowe temperatury barwowe światła dziennego. Późnym popołudniem kolory są cieplejsze niż ustawione parametry pod wspomnianym słoneczkiem. Nam jednak częściej zależy na wykonaniu klimatycznego zdjęcia o zachodzie niż wykonaniu poprawnego odwzorowania skali szarości w tak trudnych warunkach.

Kiedy zależy nam na ostrych zdjęciach dokumentacyjnych, trudno będzie poradzić sobie z perspektywą powietrzną. Fotografując ze 100 metrów, nawet przy lekkim pochyleniu aparatu np. o 45 stopni względem ziemi zauważymy, że połowa zdjęcia robi się blada, zamglona i mniej ostra. Tylko częściowo pomoże nam w tym filtr UV. Jego zaletą jest nie tylko to, że jest tani, odcina promieniowanie ultrafioletowe to jeszcze dodatkowo chroni obiektyw. Docenimy to zwłaszcza w czasie twardszego lądowania. W moim aparacie filtr był już wymieniany dwa razy. W tym jeden raz był zalany paliwem. Większe efekty zwłaszcza w fotografowaniu chmur na niebie, uzyskania głębi czy eliminowania odblasków uzyskamy stosując filtr polaryzacyjny. Jest dużo droższy i efekty można obserwować obracając nim na obiektywie. A to już może być trudne w tych warunkach.

fot. Andrzej Gontarz

Ważne jest również, aby wykonywać zdjęcia przy właściwej pogodzie. W słoneczny dzień wykonamy dobre zdjęcia efektowne, gdzie długie cienie nadają klimat. Do fotografii miasta lepiej wybrać dzień pochmurny. O wiele łatwiej jest dodać w czasie obróbki kontrast i nasycenie kolorów niż obrabiać zdjęcie wykonane w pełnym słońcu.

MG: No właśnie, wykonywanie zdjęć w czasie lotu paralotnią stanowi nie lada wyczyn. Jak to właściwie skoordynować?

AG: Jak wspomniałem wcześniej najważniejsze jest bezpieczeństwo własne i ewentualnych osób będących pod nami. Nie można fotografować tuż nad ziemią angażując rękę, która powinna być w tym czasie na sterówce. Wtedy lepszym rozwiązaniem będzie aparat na kasku z możliwością wyzwalania migawki np. pilotem. Na pewno warto manetkę z gazem przełożyć na lewą stronę i tak nauczyć się latać. Spust migawki jest zawsze przygotowany dla prawej ręki która powinna być jak najbardziej swobodna. Trzeba też opracować skuteczny sposób awaryjnego skrętu w prawo kiedy mamy w ręce aparat.

Zawsze warto wykonać próbny nalot. Zajmując się fotografowaniem możemy nie zauważyć przewodów albo zaskoczy nas duszenie czy nagły podmuch. Bezwzględnie, cały sprzęt musi być zabezpieczony przed upadkiem. I nie chodzi tu o straty materialne, a bardziej o czyjeś życie na dole.

MG: Czy tego typu fotografia może być tylko pasją, czy można spożytkować tą pasję zarobkowo?

AG: Jest duże zapotrzebowanie na fotografię lotniczą i na pewno przy dobrym warsztacie można na tym zarabiać. Ja jednak postanowiłem nie zgłębiać tego tematu. Pasja istnieje tak długo jak długo nie chcemy na niej zarobkować. Uważam, że jeśli coś naprawdę się kocha to lepiej wykonywać to tylko dla przyjemności. Ewentualnie wysyłać prace na konkursy czy wydawać albumy, które czasami też przynoszą gratyfikacje, ale jest to już inny pieniądz - nagroda, a nie wynagrodzenie. To co mówię jest poparte własnym doświadczeniem. Z pasji do fotografii artystycznej z czasem zacząłem budować firmę. Zatraciła się wrażliwość, weszła rutyna, w końcu niechęć. Potrzebowałem aż kilkunastu lat przerwy żeby na nowo zainteresować się fotografią. Nie chcę drugi raz podążać tą samą drogą. Na razie nie muszę i mam nadzieję, że tak zostanie.

fot. Andrzej Gontarz

MG: Co jest pana najlepszą/największą inspiracją?

AG: Bardziej powiem kto - Paweł Pierściński. Założyciel i twórca Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Warto poszukać w sieci jego zdjęć. Podziwiałem albumy Pierścińskiego jeszcze w liceum. I teraz spotkała mnie miła niespodzianka. Był gościem honorowym biennale. Miałem okazję osobiście go poznać i porozmawiać. Może to dla mnie znak czym powinienem się zająć? Czas pokaże. Na razie jestem pełen werwy i ochoty aby podziałać w tej dziedzinie.

MG: Gdzie można oglądać Pana zdjęcia z paralotni?

AG: Założyłem stronę na FB www.facebook.com/swiatwidzianyzparalotni Ta forma prezentacji zapewnia mi interakcję z odbiorcami. Widzę co się podoba, jak ludzie reagują i to jest ta dodatkowa satysfakcja. Co miesiąc funduję swoim fanom kilka lub kilkanaście odbitek dużego formatu do powieszenia na ścianę. tych zdjęć, które sami sobie wybiorą.

fot. Andrzej Gontarz

MG: Na koniec - nasze firmowe pytanie: Jakiej muzyki Pan słucha? Czy tam w górze słychać jakąś muzykę w słuchawkach?

AG: Czekam na ten moment kiedy ją usłyszę, bo jeszcze nie mam takiej instalacji. Nie wiem co „tam” mi się spodoba. Bo na ziemi nie jestem jednoznacznie ukierunkowany muzycznie. Wszystko zależy od sytuacji i nastroju. Tam jest inny świat i inne doznania. Może pierwszą piosenką będzie interpretacja Kuby Badacha - na którego koncerty często chodzę - „Jak na lotni zawieszony...” Na pewno będzie to ciekawe doświadczenie.

 


Jeśli nie dość nacieszyliście oczy tymi unikatowymi kompozycjami wydobytymi z tzw. "życia codziennego", to odwiedźcie stronę ich autora.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony