Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: "Błąd nawigacyjny - Białystok..."

W dzisiejszym odcinku cyklu „Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem…” zapraszamy do lektury spisanych przed śmiercią wspomnień Piotra Jędrysika, pilota instruktora oraz szybownika. Urodzony w 1939 r. w Kowlu (obecnie Ukraina) lotnik zmarł w listopadzie 2018 r. w Gdańsku. Opisane historie przybliżają niuanse funkcjonowania lotnictwa w czasach PRL, ale też bardziej współczesnych.


Błąd nawigacyjny - Białystok

Przyjechałem w pewną niedzielę na lotnisko w Pruszczu, z bratem Maćkiem, aby z nim polecieć za samolocie Zlin 526F i pokręcić trochę akrobacji. Na miejscu jednak była piękna pogoda szybowcowa i szef wyszkolenia, był nim wówczas nieoceniony Wojtek Polewicz, nastawał, żebym leciał na Jantarze Std.3 na trasę pięćsetkową dla zdobycia ostatniego diamentu do złotej odznaki. Nie bardzo było mi to w smak (do dzisiaj się wstydzę z uwagi na Maćka, który drałował piechotą na dworzec w Pruszczu) i brak przygotowania do długiego lotu szybowcem. Nie mniej niezadowolony był szybownik, którego ściągnął radiem z nieba Wojtek.

Ostatecznie – takie propozycje są nie do odrzucenia. Wsiadłem do Jantara, z cudzymi mapami i bez szczoteczki do zębów. Wybrałem trasę do Białegostoku i z powrotem – ponad 600 km bez lądowania.
Start późno, po 12. Warunki, po ponad trzystukilometrowym locie pod słaby wschodni wiatr, okazały się tak sprzyjające, że nie minęły trzy godziny i minąłem Wiznę, za którą tylko krok lotem ślizgowym do Białegostoku. Nad lotniskiem Krywlany zjawiłem się dość nisko, ale przecież był to znany ze świetnych warunków Białystok i w powietrzu powinny tam być inne szybowce. Moje lądowanie tam jednak było mało prawdopodobne.

I kompletna klapa! Spadłem! Był tylko na ziemi wóz startowy, w którym był instruktor i wytłumaczył mi, że wysłali na długie przeloty 16 szybowców. Nad lotniskiem, przy takiej pogodzie, to Panie, o tej porze cisza w powietrzu – żadnych noszeń – tak już mamy!

Przyszło więc czekać do jutra na możliwość powrotu, o własnych siłach. Następnego dnia znów świetne warunki szybowcowe i białostocczanie wyciągają swoje szybowce. Jako gość muszę czekać, aby wyhangarować (przecież byłem umieszczony daleko w głębi hangaru), zatankować wodę, dopompować koło i dać się wyholować. Z braku czasu poprosiłem dwóch sympatycznych juniorów, aby przyłożyli do siebie dwa arkusze mojej mapy i przy sznurku wykreślili trasę do Płocka gdzie miał być punkt zwrotny.

Zatankowany Jantar zachowywał się na ziemi i w powietrzu jak betoniarka, ale to nie przeszkadzało. Schody zaczęły się po 200 km, kiedy okazało się, że nagle straciłem całkowitą orientację w terenie. Niestety – znalazłem się po środku TMA (obszar kontrolowany w rejonie lotniska Okęcie). Należało jak najszybciej uciekać w kierunku północnym, a do granicy TMA jeszcze daleko!

Ta strata czasu była już nie do odrobienia, mimo, że niezadługo potem byłem jednak nad Płockiem. Jakiś instruktor sterował tam nieudolnie uczniem samolotowym przez radio i  nie było sposobu na jego uciszenie -  a zameldować się musiałem. Ostatecznie zostawiłem szybowiec w Inowrocławiu i musieli go do Gdańska odprowadzić koledzy, co też z mojej strony mogło wyglądać na niekoleżeństwo. Takie miałem niestety możliwości.

A powód całego zamieszania był śmieszny. Okazało się, że w dwóch sąsiednich przyłożonych do siebie arkuszach nieszczęsnej wojskowej błądzeniówki można dokładnie zgrać równoleżniki, tylko że to nie były te same równoleżniki, a chłopcy się nie zorientowali (ja też, niestety)! Piękna linia na mapach zaprowadziła w niebezpieczne miejsce. Dobrze, że służba ruchu lotniczego miała widocznie dużo zajęcia i moja licencja nie została odebrana.


Błąd nawigacyjny – nie ufaj pasażerowi!

Lecę z trójką pasażerów od Rudnik (Częstochowa) do Mielca i Krosna, po części zapasowe. Na Gawronie pożyczonym z Elbląga, zaniedbanym. Znajduję po drodze nową linię kolejową, której nie ma na mojej ex-wojskowej błądzeniówce, więc się nieco częściej rozglądam. Zgodnie z zasadami lecę jednak po kursie, pewny, że za Wisłą wznowię szczegółową orientację. Zbliżam się do Wisły i słyszę tubalny głos komandora, kierownika Aeroklubu (byłego pilota z MIGów 21), krzyczący „już tutaj, już tutaj , to Wisłok, ja tutaj przez 10 lat latałem, znam ten teren jak własną kieszeń, wzdłuż tej rzeki...”

Zabrzmiało to przekonywująco, w końcu ja dotąd nie latałem na tym terenie, nawet krótko. Zmieniam więc kurs na bardziej południowy i lecę. Oczywiście nie trafiamy na Mielec, tylko na Tarnów, co można było odczytać na dworcu kolejowym. Były pilot z MIGów 21 nie miał zielonego pojęcia o tym terenie. Przede wszystkim latał wysoko, z prędkościami pod – i - naddźwiękowymi i nigdy nie zdążył terenu poznać.

Gdybym pamiętał ze szkoły podstawowej, że to „San z Wisłokiem”(Wisłok jako dopływ Sanu, a nie Wisły, leży ok. 160 km na wschód od Mielca), to bym radę zignorował.

Było pewne opóźnienie, ale niewielkie. Komandor już się na szczęście więcej nie odzywał, za to później załatwił naprawę regulatora obrotów śmigła  w zakładach w Mielcu, kiedy wysłużony Gawron odmówił startu z wielkiego przecież lotniska fabrycznego.

Jak to dobrze, że jednak ten samolot doleciał z powrotem do Pruszcza! Po moim pisemnym raporcie mechanik w Pruszczu uniemożliwił natychmiast jego dalszą eksploatację. Sądzę, że to samo zrobiłby i bez mojego raportu.


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.


 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony