Od dziś los firmy zależy od pyłu i wiatru
Każde nowe ryzyko poszerza perspektywę, z jakiej risk managerowie i zarządzający firmami oceniają swoje otoczenie biznesowe i jego stabilność. Dwa lata temu był to kryzys finansowy, dziś pył wulkaniczny. Obawiam się, że za kilka lat znów coś nas całkowicie zaskoczy – pamięć naszego gatunku jest zbyt płytka.
Krótkie, techniczne stwierdzenie Lynn Drennan przekazuje całą prawdę o dojrzałym zarządzaniu ryzykiem: przewiduj, a następnie kształtuj rzeczywistość – zamiast dawać się jej zaskakiwać i być zmuszonym bronić się przed nią. To drugie wyjście nie jest już zarządzaniem ryzykiem, lecz zarządzaniem kryzysem – i to w poślednim wydaniu. Przyjrzyjmy się temu bliżej na ostatnim przykładzie.
Myśląc o aktywności wulkanicznej zawsze przywoływano obrazy trzęsienia ziemi lub wypływającej lawy – zjawisk szczególnie nieprzyjemnych, lecz na całe szczęście oddziałujących jedynie lokalnie. Z łatwością można wskazać nieliczne rejony, w których trzeba te niebezpieczeństwa brać pod uwagę – w pozostałej większości globu można sobie nimi nie zawracać głowy.
Islandzki wulkan Eyjafjallajökull ponownie obudził się pod koniec 2009 roku – po 187 latach uśpienia. Po raz kolejny okazało się, że perspektywa dwóch-trzech pokoleń jest za krótka do trafnej oceny rzeczywistości i coś, co w skali globu i jego historii nie było niczym odosobnionym, zaskoczyło nas. Eyjafjallajökull nie zatrząsł skorupą ziemską ani nie pluł lawą. Jest natomiast wulkanem ukrytym pod lodowcem, co sprawia, że wydobywający się z niego pył wulkaniczny tworzy w połączeniu z parą wodną lotną chmurę, mogącą długo utrzymywać się w powietrzu.
Energia wybuchu może wyrzucić pył na wysokość do 10-12 km, co bezpośrednio zagraża ruchowi lotniczemu. Począwszy od 14 kwietnia w nocy, narodowe agencje odpowiedzialne za bezpieczeństwo lotów kolejno zamykały przestrzeń powietrzną krajów europejskich. Liczba wykonywanych lotów z dnia na dzień drastycznie spadała.
Czy nie była to reakcja przesadzona? W końcu późniejsze testy wykonane przez KLM, Lufthansę i British Airways nie wykazały zauważalnych problemów. Okazuje się, że nie było tu przesady. Raport na ten temat ogłoszony przez Flight Safety Foundation prawie 10 lat temu, a ostatnio odgrzany przez instytucje lotnicze, jednoznacznie wskazuje na poważną możliwość mechanicznego uszkodzenia silnika przez niezwykle twarde i ostre drobiny pyłu wulkanicznego i minerałów.
Ten sam raport przywołuje przypadek z roku 1982, kiedy to dwa Boeingi 747 lecące nad Indonezją w chmurze pyłu wulkanicznego zarejestrowały gwałtowny spadek mocy silników. Co prawda obu samolotom udało się bezpiecznie wylądować, ale przedtem obydwa gwałtownie utraciły ponad 8 km wysokości zanim piloci zdołali ponownie uruchomić silniki. W kwietniu br. poważnie ucierpiał zaś z tego powodu silnik samolotu wojskowego fińskich sił powietrznych.
Koniec czy początek złej pogody dla lotnictwa?
Skutki ekonomiczne zamknięcia przestrzeni powietrznej były opłakane. Linie lotnicze traciły każdego dnia ponad 150 mln EUR. Poważne były również straty z tytułu wypłacanych klientom odszkodowań oraz konieczności zapewnienia pasażerom miejsc hotelowych (linie Zjednoczonych Emiratów Arabskich traciły z tego powodu ok. 10 mln USD dziennie). Trwający zaledwie kilka dni paraliż ruchu lotniczego spowodował straty wstępnie szacowane na łącznie 1,5-2,5 mld EUR – odwołano ponad 100 tys. lotów, na czym ucierpiało ponad 10 mln pasażerów. Gdyby sytuacja się przedłużała, musiałoby dojść do zwolnienia kilkuset tysięcy pracowników z całego sektora.
Przypomnijmy też, że w okresie poprzedzającym erupcję wulkanu europejska branża lotnicza już miała spore kłopoty:
- Luty: 4 tys. pilotów niemieckiej Lufthansy strajkuje, odwołano w ciągu jednego dnia ponad 800 lotów (szacowane straty – 100 mln EUR);
- Luty: strajk kontrolerów lotów we Francji spowodował anulowanie połowy lotów zaczynających się lub kończących na lotnisku Orly oraz co czwartego lotu z portu lotniczego Charles'a de Gaulle'a. Zamknięte zostały lotniska w Pau, Biarritz, Grenoble, La Rochelle i Chambéry;
- Marzec: 12 tysięcy pracowników personelu pokładowego British Airways strajkuje (protest przeciwko planowanym oszczędnościom, w tym zamrożeniu płac).
Dzisiaj wielu mniejszych przewoźników – na przykład niemieckie linie Air Berlin – balansuje na skraju bankructwa. Ci więksi mogą zarejestrować kolejną zapaść obrotów. Co gorsza, wiele wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec, a raczej dopiero początek złej pogody dla lotnictwa.
Warto przypomnieć w tym kontekście zapomniane już wydarzenia. W 1815 roku doszło do wybuchu wulkanu Tambora w Indonezji. Pył wyrzucony wtedy do atmosfery rozprzestrzenił się praktycznie na cały glob, a rok później nie było lata – z powodu zablokowania przez pył dostępu promieni słonecznych klimat na Ziemi czasowo się ochłodził. Zapylenie atmosfery utrzymywało się przez cały rok.
Czytaj całość artykułu na stronie Bankier.pl
Komentarze