Zbigniew Nieradka: Mam syndrom Małysza
– Mam już syndrom Małysza: bułka, banan i żeby zrobić dobry lot – żartował na konferencji Aeroklubu Częstochowskiego Zbigniew Nieradka, aktualny szybowcowy mistrz świata i wicemistrz Europy w klasie 18-metrowej, zawodowy pilot samolotowy.
Zbigniew Nieradka, pracujący na co dzień w liniach Wizz Air spotkał się z dziennikarzami na konferencji podsumowującej miniony sezon w Aeroklubie Częstochowskim, bo od kilku lat jest jego członkiem.
– O pozycji Zbyszka w szybownictwie świadczy jego miejsce w światowym rankingu – podkreślał Włodzimierz Skalik, prezes aeroklubów: Polskiego i Częstochowskiego. – Światowy ranking szybowcowy obejmuje blisko trzy tysiące nazwisk. Zbyszek Nieradka zajmuje w nim trzecią lokatę. Tak wysoka pozycja świadczy o jego aktualnym dorobku, na który składa się m.in. ubiegłoroczny tytuł wicemistrza Europy w klasie 18-metrowej zdobyty na Litwie. Ale o tym jak bardzo wyrównana jest forma Zbyszka, mówią także wyniki uzyskane na innych bardzo ważnych krajowych imprezach. W ubiegłym roku zdobył on tytuł wicemistrza Polski w klasie otwartej i tytuł mistrza Polski w klasie 18-metrowej. Tak wysoka pozycja w dwóch różnych klasach szybowcowych dowodzi jego wszechstronności – dodał.
Na konferencji prasowej Aeroklubu Częstochowskiego: Włodzimierz Skalik (z lewej) i Zbigniew Nieradka (z prawej)
Zbigniew Nieradka jest zdobywcą 14 medali na mistrzostwach Polski, w tym trzech złotych, siedmiu srebrnych i czterech brązowych. To mistrz Polski juniorów z 1988 roku i dwukrotny wicemistrz Polski juniorów (2000 r. i 2002 r.). Lotnictwem zainteresował się jako nastolatek. O tym, że istnieją szybowce dowiedział się, gdy tato zawiózł go na egzamin do szkoły średniej. „– Tato, co jest? Wygląda jak samolot, a nie ma silnika?” pytał. Tato wytłumaczył Zbyszkowi, że jest to szybowiec. A tak naprawdę – jak przyznaje pilot – wszystko zaczęło się od jego rywalizacji z kolegami z ławki. Latali na szybowcach, a każdy chciał być lepszy. A potem Zbyszka Nieradkę wciągnął wir rywalizacji. W młodości chciał latać na długich przelotach, a zaczął się ścigać w zawodach. Pokochał tę rywalizację sportową. I choć jest szczęśliwy, kiedy zwycięża, to – jak podkreśla – miejsca na podium niewiele dla niego znaczą. Najważniejsze jest – jak mówi Zbigniew Nieradka – aby tam w powietrzu podejmować trafne decyzje i latać jak najlepiej. W lataniu szybowcowym najbardziej pociąga go element rywalizacji – nie tylko z konkurentami, ale i z przyrodą, wykorzystywanie tworzących się kominów termicznych, sprzyjających warunków do latania. Szybownictwo jest dla niego taką grą w szachy z przyrodą, tylko że w trójwymiarze. Za każdym razem jest inaczej, zawsze się coś zmienia. I to – jak podkreśla pilot – w tym sporcie jest piękne.
Na konferencji Aeroklubu Częstochowskiego opowiadał dziennikarzom o mistrzostwach Europy w Pociunai na Litwie. Karol Staryszak z Aeroklubu Mieleckiego wywalczył na nich złoty medal, Zbigniew Nieradka zdobył srebro.
– Zawody były super udane, ale jednak bardzo trudne. Panowała tam dość duża dramaturgia. Okazało się, że zawodnicy, którzy biorą udział w mistrzostwach, latają co najmniej tak samo dobrze jak Karol Staryszak i ja – opowiadał Zbigniew Nieradka. – Może troszeczkę zabrakło im szczęścia, może umiejętności, niektórym trochę puściły im nerwy. Pogoda była zróżnicowana – od konkurencji bardzo szybkich, na których osiągaliśmy prędkości powyżej 130 km na godzinę do konkurencji bardzo wolnych, w których ratowaliśmy się lądowaniem w terenie przygodnym. Cały czas trzymaliśmy się w czołówce. W przedostatniej konkurencji poleciałem bardzo źle. Przez lotnisko przechodził front burzowy. Lecieliśmy na południe, gdzie tego frontu nie było i zastanawialiśmy się przez całą trasę czy ten front przyjdzie nad lotnisko, czy nie. Mogliśmy sobie skrócić lub wydłużyć trasę. Ja ją skróciłem, jak się potem okazało, zupełnie niepotrzebnie. Konkurenci polecieli dłużej, zdobyli więcej punktów. Spadłem na czwarte miejsce. Wyglądało na to, że ostatniego dnia konkurencja zostanie odwołana i ja skończę na tym czwartym miejscu. Było mi bardzo smutno. Tego ostatniego dnia, kiedy czekaliśmy na starty, pogoda była bardzo słaba. Startowała klasa otwarta, która ledwo co trzymała się w powietrzu. Robiło się już bardzo późno. Poszedłem nawet z gratulacjami do moich konkurentów. Na szczęście, 15 minut później wystartowaliśmy i udało mi się wygrać tę konkurencję i zakończyć zawody ostatecznie na drugim miejscu, z czego jestem bardzo szczęśliwy – relacjonował wicemistrz Europy.
Zbigniew Nieradka przyznał, że na największych zawodach szybowcowych w klasie 18-metrowej: ostatnich mistrzostwach świata i Europy pogoda nie rozpieszczała pilotów. I każdy z zawodników przeżywał lepsze lub gorsze chwile.
– Na szczęście w naszym wypadku tych chwil lepszych było trochę więcej niż u innych – skomentował Zbigniew Nieradka.
– Czy zdarzyło się Panu jako pilotowi Wizz Air lądować na brzuchu? – dziennikarze dopytywali Zbigniewa Nieradkę na konferencji ACz.
– Nie! – śmiał się pilot. – Wiedzielibyście Państwo o tym wcześniej niż ja. Lądowanie w ten sposób Boeinga 767 jest dlatego tak spektakularne, bo to pierwsze takie lądowanie 767 na świecie. Nie przypominam sobie, żeby na Airbusie, na którym ja latam, do czegoś takiego kiedykolwiek doszło – mówił.
– A czy na szybowcu lądował Pan tak kiedyś – bez podwozia? – dociekali uczestnicy konferencji.
– Zdarzyła się taka historia – przyznał niechętnie Zbigniew Nieradka. – Miała być piękna pogoda – taka na 750 km czyli przy takiej pogodzie można było przelecieć właśnie taką odległość – 750 km. Byłem wtedy początkującym szybownikiem, studentem w Rzeszowie i nie miałem zaliczonego takiej trasy. Pisałem egzamin, patrzyłem w okno i planowałem, że jak tylko dostanę wpis do indeksu, to wsiadam w pociąg i jadę do Świdnika na lotnisko. Całą noc nie spałem, na lotnisku byłem o 5 rano, mogłem zająć szybowiec. Ale byłem tak zmęczony, że w tym szybowcu przysypiałem. Pogoda była beznadziejna, bezchmurna. Jak poprzedniego dnia płynęły po niebie piękne cumulusy, które pokazują nam, gdzie są noszenia, to wtedy było bezchmurnie. Poprzedniego dnia podstawa chmur sięgała 2.400 m, następnego dnia, kiedy ja latałem, była 900 m. Pomęczyłem się trzy godziny – jak się potem okazało – z wypuszczonym podwoziem. Z wiatrem schowałem to podwozie – a zgłosiłem że wypuściłem – i wylądowałem na brzuchu. Na szczęście nic się nie stało – dodał nieśmiało pilot. (wik)
Komentarze