Aeroklub Częstochowski: Dziewięć żyć Gawrona
Biały kadłub w czerwone grochy i strażacka czerwień skrzydeł. Nowy samolot na lotnisku Aeroklubu Częstochowskiego? Nie. To stary, poczciwy PZL-101 Gawron (dawniej żółty), który na dobre wpisał się w krajobraz rudnickiego lotniska, zyskał w ostatnich dniach bardzo oryginalne malowanie. Można powiedzieć, nic szczególnego, ot kolejny sposób na podreperowanie klubowej kasy, bo samolot w rzeczywistości przez jakiś czas będzie latającą reklamą. Ale trzeba przyznać, że jest efektowny, a przy okazji pytań o zmianę barw wyłania się interesująca historia skomplikowanej drogi, jaką Gawron musiał przemierzyć, by w końcu trafić do hangaru w Rudnikach.
Żeby zrozumieć fenomen tego samolotu, należy cofnąć się do czasów jego opracowań na desce kreślarskiej. Pod koniec lat 50. ubiegłego wieku polscy inżynierowie postanowili dać rodzimej wsi prawdziwy zastrzyk mechanizacji. Do walki o wysokie urodzaje i rozkwit powojennego rolnictwa, w jednym szeregu z kombajnem Vistula i Ursusem C-325, miał stanąć samolot, który zabierałby na pokład sporą ilość nawozów i oprysków, a potem precyzyjnie z powietrza dozował na pola uprawne PGR-ów. A te, jak wiadomo, były oczkiem w głowie władzy ludowej (tych oczek było z resztą więcej). Postanowiono wziąć na warsztat radzieckiego JAKa 12M. Przeróbkę opracował inż. Stanisław Lassota. Tak powstał PZL-101 Gawron. Miał być sprawniejszy w pilotażu od swojego pierwowzoru i zabierać na pokład pół tony chemikaliów. Oczekiwania nijak miały się jednak do rzeczywistości i Gawron kariery w rolnictwie nie zrobił. – Piloci określali go wręcz mianem popsutego JAKa – opowiada Daniel Sosnowski, szef wyszkolenia Aeroklubu Częstochowskiego. W sumie w latach 60. WSK Warszawa wyprodukowała 325 egzemplarzy tego aluminiowo-płóciennego górnopłatu.
To, co nie pasowało agronomom, przydało się w aeroklubach i lotnictwie cywilnym. W latach 60. XX w. Częstochowa była dynamicznie rozwijającym się ośrodkiem wydobycia rud żelaza. To podobało się ówczesnej władzy, która w nagrodę postanowiła wspomóc częstochowskie górnictwo dwoma Gawronami. Traf chciał, że w tym samym czasie raczkować zaczęło wydobycie miedzi w okolicach Lubina i Głogowa. Tamtejszy, nowo powstały kombinat wydobywczy w dużej mierze bazował na doświadczeniach Częstochowy w pozyskiwaniu rudy żelaza. Wraz transferem technologii, decyzją władz centralnych na Dolny Śląsk powędrował jeden z obiecanych Częstochowie Gawronów. Wszak sukcesem trzeba było się podzielić.
Kiedy zbliżał się zmierzch górnictwa rudy żelaza w regionie częstochowskim, poczciwy Gawron trafił do miejscowego aeroklubu. I tu nie czekała go świetlana przyszłość. Podobnie jak w pozostałych polskich aeroklubach, zachłyśnięto się zupełnie nową konstrukcją – PZL-104 Wilga. W pełni duraluminiowa konstrukcja, nowoczesna sylwetka i awionika. Gawrony nie wytrzymały konkurencji. Odeszły więc do lamusa, a ten częstochowski trafił w prywatne ręce. Fakt jest jednak taki, że zachwyt Wilgą minął równie szybko, jak się pojawił. Okazała się być problematyczną, choć i tak, koniec końców, wyprodukowano jej trzy razy więcej niż Gawronów.
Renesans źle urodzonego rolnika miał nadejść wraz w początkiem XXI wieku. Władze Aeroklubu Polskiego, mając na uwadze problemy jakich przysparzała Wilga, postanowiły wskrzesić… Gawrona. Część egzemplarzy dogorywała gdzieś po kątach, przepychana bez celu po hangarach aeroklubów czy firm, które w przeszłości używały samolotu do bardziej zbożnych celów. Aeroklub Polski miał plan – każde lotnisko, które będzie chciało mieć na wyposażeniu Gawrona dostanie pieniądze na jego odrestaurowanie. Warunek? Trzeba znaleźć egzemplarz. – Po nasz nowy nabytek pojechaliśmy do Lubina. W jednym z budynków KGHM-u wisiał gdzieś na ścianie zupełnie zdekompletowany. Robił za historyczny eksponat. Mało kto dałby wiarę, że jeszcze wzbije się w powietrze – wspomina Daniel Sosnowski. A jednak. Dzięki pieniądzom z Aeroklubu Polskiego maszyna trafiła do zakładów naprawczych w Krośnie. Tamtejsi mechanicy tchnęli w Gawrona drugie życie. Kiedy pojawił się w Rudnikach był w pełni sprawnym i gotowym do lotów samolotem. I tu najciekawsze – historia zatoczyła koło, żeby się dopełnić. Otóż wyremontowany Gawron okazał się być tym egzemplarzem, którego władza ludowa odebrała Częstochowie, by przekazać miedziowemu zagłębiu w Lubinie.
Dziś Gawron o numerze bocznym SP-CHC to dumnie prezentujący się na płycie lotniska klasyk. Klasyk wciąż latający, warto dodać. Służy dzielnie do holowania szybowców, a i spadochroniarzom dostarcza miłych wspomnień, kiedy z jego wnętrza jeden po drugim wyskakują pędząc w stronę ziemi do momentu, aż nie zatrzyma ich otwarta czasza spadochronu. – Pilotuje się go bardzo przyjemnie. Jest nieskomplikowany, bezawaryjny i wiele wybacza. Dziś cieszymy się, że nie poszedł na żyletki – mówi Sosnowski. I dodaje, że byłyby to jednak kiepskie żyletki, wszak część konstrukcji Gawrona to przecież zwykłe płótno.
Wraz nowym malowaniem „częstochowski” Gawron zyskał do książki obsługi nowy wpis o pomyślnie zaliczonym przeglądzie. Przez najbliższe 400 godzin będzie mógł bez przeszkód ciąć przestworza nad lotniskiem w Rudnikach.
Biało-czerwone malowanie Gawrona to reklama firmy Flyspot. Firmy, dodajmy, jak najbardziej z branży. Flyspot jest właścicielem najnowocześniejszego w Polsce tunelu aerodynamicznego, który został zbudowany na granicy Warszawy i Ożarowa Mazowieckiego.
Komentarze