Przejdź do treści
Źródło artykułu

Socatą Rallye do Budapesztu, Wiednia, Zurychu i Paryża

Zachęcony przychylnymi komentarzami z ostatniej wyprawy do Maroka postanowiłem znów podzielić się wrażeniami i zachęcić do latania nieco dalej - nie tylko rejsowymi. Tym razem trasa krótsza i bliżej niż rok temu, ale mam nadzieje równie interesująco dla pilota (in command) samolotu klasy przelotowej 80 KIAS-ów – czyli takiego jak ja. 

Przyznam się, że bardzo wiele satysfakcji sprawia mi latanie w nowe miejsca, w które latają „duże”. Na chwile pozwala mi to być w mojej głowie pilotem, który dolatuje „o własnych siłach” tam gdzie ludzie normalnie płacą by polecieć (chociaż zazwyczaj płacą mniej niż ja). 


Cel pierwszy : Budapeszt

Już wstępnie planując trasę pierwsze zaskoczenie, wręcz niedowierzanie – trasa z Radomia do Budapesztu to Socatą naprawdę tylko 3,5 godzinach lotu bez przystanku. Rutynowo sprawdzam całą drogę z mapą w ręku (zwłaszcza elewację terenu), AIP Słowacji i Węgier oraz NOTAM-y lotnisk i trasowe. Prawda jest taka, że wewnątrz strefy Schengen lata się łatwo z punktu widzenia przekraczania granic, ale mimo to warto sprawdzić AIP danego kraju bo zdarzają się kwiatki (np. w Paryżu była realna możliwość odprawy celnej na lotnisku LFPL, choć w AIP jej oficjalnie nie było).

Przygotowując przelot znajomy doradza użycie gotowego oprogramowania, które pomaga zaplanować cały lot w jednym miejscu (trasa, kąty, czasy, strefy, NOTAMY i czego dusza zapragnie). Muszę przyznać, że imponujące możliwości ma ten program, ale… ja nie mam do siebie zaufania mogąc zaplanować cały skomplikowany przelot tak szybko (praktycznie w 10 minut zamiast 2-3 godzin siedzenia z mapą i „papierami”), używając softu nie mam „przepracowanego” obrazu lotu w głowie tak jak bym to planował po kawałku sam. Mimo wszystko znajduję dużo przyjemności w pracy nad zaplanowaniem całej trasy i wyłapaniem „smaczków” jakie mogą się pojawić.

Start z Radomia, oczywiście z planem lotu (choć nieobowiązkowym) to mus i tak jest naprawdę łatwiej zwłaszcza za granicą, jedyna konkretna obawa w tym locie ze względu na podstawy chmur to góry na granicy polsko-słowackiej i słowacko-węgierskiej. Zaczynam więc od wznoszenia na wysokość przelotową i… już po 30 minutach „wznoszenia” jestem na wymarzonych 6000-cach stóp. Krótka euforia przerwana za chwilę przez informatora FIS Kraków który dosłownie chce mnie sprowadzić do parteru w celu ominięcia TMA Krakowa dołem. Uprzejmie proszę o pozostanie na zaplanowanej wysokości i koordynację ze zbliżaniem (wszystko możliwe z planem lotu). Jak bym miał znów potem wdrapywać się to bym nie doleciał do celu bez przystanku na paliwo. Ostatecznie wszystko idzie gładko i po 3 godzinach jestem w okolicy Budapesztu, a Słowację przeskakuję tak szybko, że nawet niewiele mam kontaktu z radiem. Informator z FIS-u Węgier bardzo przyjazny natomiast posługuje się punktami IFR-owymi (a ja lecę VFR) i nie mogę się połapać, więc po kilku minutach mam już „wektorowanie” choć w sumie lecę poniżej TMA Budapesztu. „Za rączkę”, dolatuje malowniczo wzdłuż rzeki (z widokiem na cały Budapeszt) do lotniska docelowego, czyli „portu lotniczego” Farkashegy (LHFH). W rejonie miasta jest 5 mniejszych lotnisk, wybieram z mapą w ręku najsensowniejsze (z paliwem, najbliżej do centrum, z długim pasem itd.).

Lotnisko jest trawiaste (choć trawa wypalona do gołej ziemi), typowo aeroklubowe nastawione głównie na szybowce i motoszybowce. Atmosfera raczej klasyczna: człowieka od paliwa brak (ale będzie później), za lądowanie nie ma komu zapłacić (ale to nie problem), zakotwiczyć na noc (można bez problemu gdziekolwiek) i do miasta trzeba zabrać się z kimś, bo na piechotę nie da rady, a autobusu nie ma. Sam Budapeszt piękny, jedzenie świetne i dziewczyny ładne, aż szkoda, że rano trzeba lecieć (wewnątrz jednak coś ciągnie dalej). Podsumowując start z Radomia o 08:00, a lądowanie w Budapeszcie o 11:40, potrzebna tylko jedna dodatkowa mapa do naszego polskiego „zestawu”. Koszt lądowania i nocowania samolotu wyniosił 30 zł.



Cel drugi : Wiedeń

Jakoś podświadomie obawiałem się lotu do Wiednia, choć byłem już na kilku lotniskach to jednak Wiedeń wybrzmiewał w mojej głowie jakoś groźnie. Z Budapesztu to jest praktycznie „rzut beretem”, nawet mapy (ta sama co do Budapesztu) składać nie trzeba by narysować całą trasę. Przestrzeń wokół miasta jest pewną łamigłówką, a jeżeli dołoży się do tego wymagający teren i nie najlepszą pogodę to można się trochę spocić. Planując lot w nowe nieznane miejsce najpierw potrzebnych informacji szukam w AIP danego kraju, na stronie http://www.ead.eurocontrol.int/ dostępne są AIP wielu krajów. Jeżeli tam nie ma wystarczających informacji lub dane lotnisko w ogóle nie jest opublikowane w AIP, wtedy przeszukuje Internet. W sumie często „międzynarodowe” lotniska GA mają strony internetowe w miarę aktualne z telefonem osoby kontaktowej (często będzie też mapka, aktualna pogoda, link do kamery z lotniska czy info o paliwie i opłatach). Na forach dość szybko można znaleźć także informacje o tym czy dane lotnisko jest „przyjazne” lub które z kilku lotnisk w większej aglomeracji jest dobrym wyborem (bo łatwo dojechać do miasta lub dojść do stacji itd.).

Od Węgierskiej ziemi koła odrywam rano, na odchodne dostałem jeszcze naklejkę lotniska Farkashegy, którą dumnie przyklejam do burty. Tym razem lot z pogody lepszej do gorszej, zawsze ta kolejność budzi we mnie mieszane uczucia – zwłaszcza w locie w nowe miejsce (back up na ten lot to powrót do Budapesztu). Ładna pogoda skończyła się przy granicy z Austrią, czyli dokładnie tam gdzie zaczynały się „pagórki” i TMA Wiednia. Tym razem wybrałem lotnisko Voslau (LOAV) które znajduję się w jakieś 20 minut pociągiem podmiejskim na płd-zach od centrum Wiednia. Dość mocno padało i widzialność się pogarszała, więc miałem pragnienie szybkiego powrotu na ziemię. W ten oto sposób udało mi się naruszyć procedurę antyhałasową wykonując standardowy dolot do lotniska po prostej, a nie po punktach VFR jak napisano w AIP.

Lotnisko niekontrolowane wygląda „profesjonalnie” z betonowym pasem, światłami i budynkiem wieży jest dokładnym przeciwieństwem tego w Budapeszcie. Co mogę napisać o Austriakach? Mają poważne „zabawki” na tym lotnisku, pamiętam duży ośrodek szkolenia samolotowego i śmigłowcowego, ale jednocześnie atmosfera nie jest nadęta (jak to zdarza się np. w Szwajcarii na byłe „łące”) i nikt mnie z góry nie potraktował choć dałem ciała. Po zatankowaniu paliwa (samoobsługa), w deszczu zakotwiczyłem samolot na płycie betonowej i udałem się na pociąg do centrum miasta. W Wiedniu byłem pierwszy raz w życiu, na pewno warto odwiedzić i w sumie nie jest bardzo daleko z Radomia . Koszt lądowania z nocowaniem samolotu ok. 20 euro

Koniec części pierwszej
Część druga

 

W drugiej części artykułu przeczytacie o podróży do Zurychu i Paryża, a także zobaczycie wiele ciekawych zdjęć.



Czytaj także: 
Socatą Rallye do Afryki. Relacja z przelotu na trasie Radom - Tangier

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony