Przejdź do treści
An-24 w barwach PLL LOT, fot. BKSL
Źródło artykułu

Latanie w czasach PRL: "Uprowadzenie samolotu komunikacyjnego PLL LOT..."

Zapraszamy do lektury wspomnień opracowanych przez Bydgoski Klub Seniorów Lotnictwa, na podstawie relacji pisemnych i ustnych kapitana, pilota Zbigniewa Kwiatka. Cykl przybliża specyfikę i niuanse latania zawodowego, a także aeroklubowego w czasach PRL.


Uprowadzenie samolotu komunikacyjnego PLL LOT

Zdarzenie miało miejsce w sierpniu 1970 r. na samolocie AN-24 na trasie Szczecin-Katowice. Załoga wystartowała ze Szczecina przy bardzo dobrej pogodzie i zapadającym zmierzchu. Na wysokości około 4200 metrów w słuchawce pokładowego interkomu usłyszeli głos stewardessy: panie kapitanie na pokładzie znajduje się człowiek z granatem w ręku żąda lotu do Hamburga i wpuszczenia go do kabiny pilotów, grozi wysadzeniem samolotu.

Stewardessa była bardzo zdenerwowana i wypowiedziała to jednym tchem. Byli zupełnie zaskoczeni. Porwania samolotów w tym okresie nie były tak powszechne, jak to miało miejsce później. Po tym incydencie linie lotnicze pospiesznie wprowadzały zaostrzone kontrole pasażerów i opracowywały instrukcję, jak ma zachować się załoga na wypadek zagrożenia.

W PLL LOT nikt o tym problemie nie myślał, wszystko działo się gdzieś daleko od granic Polski. Panowała ogólna atmosfera, że te problemy nie dotyczą naszego kraju. Minęło kilka chwil niepewności, co robić? Jak najracjonalniej się zachować? Przecież, jako kapitan odpowiadał za bezpieczeństwo lotu za pasażerów i załogę.

W kilka sekund tysiące myśli przeleciały mu przez głowę. Czy to będzie ich ostatni lot?

Brak obaw jest oznaką braku wyobraźni inteligencji i wiedzy. Nie obawia się tylko idiota lub irracjonalny optymista. Nie było czasu na długie zastanawianie się bo stewardessa ponowiła żądanie porywacza wpuszczenia go do kabiny pilotów. Kapitan odpowiedział natychmiast - proszę wprowadzić go do kabiny.

Za chwilę wszedł do kabiny średniej wielkości barczysty człowiek, w uniesionej ręce trzymał odbezpieczony granat. Kapitan zorientował się, że ów człowiek jest zdesperowany i gotowy na wszystko. W jednej sekundzie pomyślał o żonie, o dzieciach, o rodzinie o wszystkim co za chwilę może stać się  czasem przeszłym.

Starał się nawiązać kontakt i uspokoić rozdygotane nerwy, cała załoga patrzyła i czekała na decyzję kapitana. Dobry wieczór powiedział - życzy pan sobie do Hamburga? Tak do Hamburga odpowiedział stanowczo, tylko bez żadnych sztuczek, chyba pan wie co trzymam w ręku.

Kapitan powiedział: Niech pan pozwoli, że wykonam pewne proceduralne czynności, nie mam żadnych danych radiowych ani mapy na trasę do Hamburga. Porywacz odpowiedział: może pan uzgadniać trasę, ale daj pan słuchawki, muszę słyszeć o czym rozmawiacie.

Założył słuchawki na uszy, a kapitan wywołał kontrolę obszaru Warszawy powiadamiając o sytuacji na pokładzie i zażądał podania trasy do Hamburga. Zapadła długa cisza. Przypuszczał, że na ziemi też byli zaskoczeni, na razie kazali czekać na odpowiedź. Wreszcie po długiej chwili, która wydawała się wiecznością usłyszał wraz z porywaczem polecenie: z tej aktualnej pozycji przyjmijcie kurs na Słubice i utrzymujcie aktualną wysokość. Nad granicą Niemieckiej Republiki Demokratycznej nawiązać łączność z Schönefeld control i postępować zgodnie z ich wytycznymi.

Wykonali głębszy zakręt w prawo żeby ich gość przekonał się, że wykonuję polecenie kontroli lotów. Kapitan zakomunikował: Lecimy z kursem na Słubice, kompletna cisza w kabinie - ich gość trzymał w ręku odbezpieczony granat. Chcąc nieco rozładować atmosferę w kabinie zapytał drugiego pilota: jaki to typ granatu nasz gość trzyma w ręku? - byłeś w wojsku powinieneś wiedzieć.

To odbezpieczony granat zaczepny typ CRG (albo coś w tym rodzaju) - odpowiedział ze znawstwem i dodał - gdyby nasz gość wypuścił go z ręki moglibyśmy na wieczór umawiać się z aniołkami. Ich gość był wyraźnie zadowolony z fachowego rozpoznania drugiego pilota. Wkrótce znaleźli się nad terytorium NRD. Kapitan nawiązał łączność z kontrolą Schönefeld. Polecono utrzymywać aktualny kurs i wysokość.

Tutaj ich gość był zdenerwowany, ponieważ łączność była prowadzona w języku angielskim i nic nie rozumiał. Na całym świecie język angielski jest językiem obowiązkowym w komunikacji lotniczej. Nagle kapitan zauważył z prawej i z lewej strony samolotu dwa bojowe srebrne Mig-i 15. Dostrzegł je również ich gość, ale chyba nie zauważył czerwonych gwiazd na skrzydłach i kadłubie albo nie zwrócił na nie uwagi. Dla przypomnienia, w tym czasie zimna wojna była w rozkwicie, a mur berliński trzymał się mocno.

Więc stało się, An-24 został przechwycony przez samoloty wojskowe. Tylko zagadką było jak zareaguje porywacz? Wówczas odezwał się drugi pilot powiedział tak niby to od niechcenia: to amerykańskie myśliwce będą nas eskortować do Hamburga. Porywacz przyjął to z aprobatą.

Za chwilę zaskrzeczało w słuchawkach polecenie kontroli Schönefeld - Zmniejszyć prędkość, wszystkie lotniska na terenie NRD są do waszej dyspozycji najbliższe lotnisko Schönefeld, jaka wasza decyzja? Mężczyzna z granatem najprawdopodobniej nie zrozumiał korespondencji, bo nie reagował.

Kapitan zwlekał z odpowiedzią. Sugestię zrozumiał jednoznacznie. Zdawał sobie sprawę, że nie może lecieć bez decyzji w nieskończoność. Kontrola ponaglała pytanie. W tym czasie zauważył,  jak samolot z prawej strony z wypuszczonym podwoziem wyprzedza ich i kiwając skrzydłami obniża lot.

Drugi myśliwiec pozostał nieco wyżej z lewej strony polskiego samolotu i obserwował poczynania załogi.

Kapitan zauważył, że nie ma już nic do decydowania. Miał obowiązek stosować się i wykonywać polecenia samolotu, który leciał przed nim. Zgłosił do kontroli lądowanie na lotnisku Schönefeld.  W odpowiedzi otrzymał zgodę na lądowanie i kierunek pasa w użyciu oraz częstotliwość ils-a (instrument landing system).

Byli wektorowani przez radar na kierunek podejścia do pasa. Przebili w dół cienką warstwę chmur i zobaczyli morze świateł Berlina.

Kapitan zobaczył zachwyt na twarzy ich gościa i utwierdził się w przekonaniu, że chyba nie kontroluje lotu. Zbliżali się do lotniska - przyciemione światła pasa do lądowania, reszta budynków portu lotniczego tonęła w mroku. Wylądowali. Radiowe polecenie kontroli było jednoznaczne - zakołować na koniec pasa i po opuszczeniu pasa na drodze do kołowania wyłączyć silniki.

Wyglądało na to, że finał tego niecodziennego lotu rozegra się tam z dala od zabudowań portu lotniczego. W poświacie lamp samochodowych załoga zauważyła, że ich samolot został otoczony przez wojsko. Sytuacja była nieciekawa. Jak zachowa się ich porywacz, gdy zorientuje się, że wylądowali w Berlinie? Czy rzuci granat? Wyłączyli silniki i zapanowała denerwująca idealna cisza. Kapitan odezwał się pierwszy- może pan wysiadać jesteśmy w Hamburgu. Kapitan usłyszał w odpowiedzi: wychodzimy pan prowadzi. Ręka uzbrojona w odbezpieczony granat wskazała na drzwi wyjściowe. Kapitan szedł pierwszy. W kabinie pasażerskiej było około 20 zatroskanych pasażerów, nie padło żadne słowo. Kilkoro dzieci kręciło się niespokojnie

Z porywaczem kapitan znalazł się w końcowej części kadłuba - tutaj w samolocie An-24 znajdowało główne wejście. Zasunął kotarę do kabiny pasażerskiej, otworzył drzwi i zaczął mocować się z wypuszczeniem awaryjnych schodków. Po chwili udało się  wypuścić schody. Wszystkim czynnościom przyglądał się z zaciekawieniem porywacz, cały czas trzymając w dłoni odbezpieczony granat. Gestem dłoni kapitan wskazał na drzwi i schodki.

Wychylił się z drzwi i w tym momencie ktoś z otaczających samolot żołnierzy powiedział po rosyjsku: zdzieś gamburg wychoditie pożausta. Rozpoczęło się piekło. Ich gość wycofał się do samolotu ukrył za załomem drzwi i klął siarczyście grożąc, że wszystkich rozwali polecił zamknąć drzwi i startować do Hamburga.

Kapitan przekonał go, że musi dotankować samolot i przez otwarte drzwi zażądał cysterny z paliwem. Przyjechała cysterna rozpoczęto tankowanie samolotu, sytuacja się nieco uspokoiła. Z.Kwiatek uchylił delikatnie kotarę aby zobaczyć co się dzieje w kabinie pasażerskiej. Kabina była pusta. Drugi pilot z mechanikiem wyprowadzili pasażerów przez przedni luk bagażowy, który znajdował się z przodu samolotu po przeciwnej stronie kadłuba w stosunku do głównego wejścia. Tak  więc kapitan na pokładzie został sam z porywaczem. Cysterna odjechała tankowanie samolotu się zakończyło. Kapitan odezwał się pierwszy: wciągniemy schodki zamkniemy drzwi i startujemy.

Pilot udawał, że nie może ściągnąć zaczepu blokującego schodki i poprosił porywacza o pomoc mówiąc: ja lekko uniosę schodki, a pan ściągnie zaczep.

Przykucnął - w jednej ręce trzymał granat wolną ręką sięgnął do zaczepu. W tym momencie kapitan błyskawicznie odskoczył od niego do opustoszałej kabiny pasażerskiej i szusem rzucił się do ucieczki. W tyle usłyszał - stój rzucam granat. Wiedział, że do wybuchu pozostają 2-3 sekundy. To diabelnie mało, ale jednocześnie dużo. Skoczył w czeluść luku bagażowego, pod nogami poczuł ziemię. Jego oczy były przywykłe do światła, a tu nagła zmiana, ciemność nic nie widać - noc. Porywacz został sam na pokładzie, wybuch nie nastąpił. Wtedy nie było czasu na analizę i zastanawianie się co robić. To był impuls, który w tym czasie wydawał się najrozsądniejszy.

Załoga: kapitan Zbigniew Kwiatek, f/o Stanisław Szala, f/eng. Wojciech Dziubak, stew. Anna Cierlica.

Ps. Za spowodowanie zagrożenia w powietrzu, za szantaż księdza (ksiądz budował kościół i miał pieniądze), za gwałt na nieletniej, za defraudację pieniędzy w szkole, za nielegalne posiadanie granatu (takie miał zarzuty) gość został skazany na 7 lat pozbawienia wolności. 


Kpt. Zbigniew Kwiatek ur. się 1 stycznia 1934 r. w Krośnie n/Wisłokiem. Szkolenie szybowcowe rozpoczął w Fordonie k/Bydgoszczy w 1952 roku na szybowcu SG-38 oraz ABC, a następnie w Aeroklubie Bydgoskim. W 1954 roku miał już srebrną odznakę szybowcową i zdany egzamin na instruktora szybowcowego.  W listopadzie 1954 roku rozpoczął służbę, jako szeregowy w 36. Spec-Pułku Lotniczym w Warszawie na Okęciu. Na początku 1957 roku przed upływem 3 lat został przenoszony do cywila. Wrócił do Krosna i dalej intensywnie trenował w Aeroklubie Podkarpackim. Tam zdobył złotą odznakę szybowcową i szkolił pilotów szybowcowych – kandydatów do Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie i Radomiu.



Latał na 16 typach szybowców i wylatał łącznie 1008 godzin 22 minuty i wykonał 1591 startów. W 1965 rozpoczął pracę w PLL LOT. We wrześniu 1965 został skierowany na 6-miesięczne szkolenie jako II pilot na samolocie IŁ-14. W 1967 roku przeszedł szkolenie w Kirowogradzie na samolocie AN-24. Latał na nim do 1972 roku, jako kapitan-instruktor. W grudniu 1972 roku wyjechał w pierwszej grupie pilotów do Moskwy do Szkoły Pilotów Transportowych na przeszkolenie na samolot długodystansowy IŁ-62. Po 2 latach latania, jako II pilot w 1975 roku otrzymał uprawnienia kapitana - instruktora na ten typ samolotu i latał na nim do 1990 roku.


W kwietniu 1990 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych do szkoły pilotów na przeszkolenie na samolot długodystansowy B767. Latał na tym typie jako kapitan do 2000 roku, kiedy odszedł na emeryturę z łącznym nalotem na samolotach 19.173 godziny i 51 minut. Latał pod niebem Europy, Azji, Ameryki Płn. i Płd. Australii. Lądował w 115 portach lotniczych na całym świecie. Latał na następujących samolotach: Piper Cub, CSS 13, Zlin 26, C 106, Junak 2, Junak 3, TS 8 Bies, Jak 18, PZL 101 Gawron, Ił-14, AN 24, PZL 104 Wilga, IŁ 62, B767. Zmarł 14 września 2017 r. w Warszawie i pochowany został w grobie rodzinnym w Krośnie n/Wisłokiem.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony