Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Huzaria znów w ataku

Piękny to dla szybowników zakątek Europy.

W wielu jej obszarach naszego kontynentu długotrwałe deszcze często uprzykrzają życie, natomiast tu, w środku Europy znajduje się puszta, której na ogół nie nękają nadmiernie deszcze. Przy odpowiednich układach kominy sięgają nad nią do wysokości ponad 3000m, ale odgradza ją od rejonu naszych zawodów militarny obszar w okolicach Kiszkemet. Nie ma jednak powodów do narzekań.

Pogoda nam dotąd sprzyja. W drugim dniu mistrzostw wiatr zesłabł. Znów wszystkie znaki na trawie i niebie, na których szybownicy budują swoje prognozy, wróżyły możliwość dobrego latania. Zdjęcia satelitarne, jak też obliczenia Elmera Joandi i innych meteorologów wskazywały znów na możliwość pogorszenia się warunków w drugiej połowie dnia rozległych chmur - spływających tym razem z Alp. Nie były to burze, ale rozległe ławice rozpadających się chmur potrafią skutecznie popsuć szybownikom zabawę. Gdy zawodnicy wzlecieli nad lotnisko do wyścigu na dystansie 350 km, przekraczały już one linię Balatonu, a dość silny wiatr gnał je dalej na południe. Nie było wątpliwości, że nie powinno się zwlekać z odlotem. Trasę wyznaczono dobrze wzdłuż granicy z Serbią. Włosi tym razem nie zwlekali i niemal natychmiast po otwarciu startu odlecieli na trasę. Nie wiadomo było czy to był manewr taktyczny dla wyciągnięcie w pole przeciwników, czy rzeczywisty start do konkurencji, bo znów w obu Dianach „popsuły się” flarmy sygnalizujące pozycję statku powietrznego. Nie zwlekali również Niemcy. Sebastian odczekał około pół godziny na optymalny układ do odlotu. To były jego warunki.

Sporo cumulusów układających się w krótkie szlaki umożliwiające meandrowanie na trasie. Konsekwentnie przeganiał kolejne szybowce i zbliżał się do czołówek grupy prowadzonej przez Niemców.

Dogonił ich już za drugim punktem zwrotnym, ale nie zauważył tego stadka krążącego w dobrym wznoszeniu i poleciał sam w kierunku rozległych chmur, które zdołały już przekroczyć Dunaj. Lot solowy w takich warunkach jest zdradliwy, bo trudno zlokalizować wznoszenia, a grupa ma większą penetrację. Uciekli mu trochę w drodze do kolejnego nawrotu. Końcowy odcinek miał też wiele pułapek, ale umiejętnie halsowanie pod skośnie do trasy układającymi się chmurami przyniosło pozytywny skutek. Bardzo dobry komin dolotowy był dobrym prezentem niebios pod koniec wyścigu. Skorzystał na tym także drugi Sebastian, Riera z Argentyny, którego komin wyszukany przez naszego pilota wybawił z kłopotów i pozwolił ukończyć wyścig na drugiej pozycji. Szkoda, że nasz Sebastian nie zauważył konkurentów i nie dopadł ich, gdy ich miął „na widelcu” w połowie trasy, bo tym razem zwycięstwo w wyścigu oceniano na 1000 puntów. Pół godziny przewagi dałoby mu w tym druzgocącą premię. Trudno jednak narzekać. Nie wiem czy to przypadek, czy celowe działania organizatorów, ale ustawienie obok podium dwu skrzydeł GP podczas honorowania kolejnego reprezentanta Polski działało jak przypomnienie chlubnej tradycji polskich huzarów. Zauważyło to paru obeznanych z historią uczestników mistrzostw.

Szybkie loty małych ptaków.

Trzeci dzień nie pozostawił wątpliwości, że będą fantastyczne warunki. Ucichł wiatr. Pierwsze cumulusy pojawiły się wcześnie przed południem, bo nagrzana ziemia łatwo ekspediowała kominy w chłodne powietrze z północy.

Silna termika miała powodować powstawanie dużych chmur w godzinach popołudniowych, Ich rozległe cienie miały gasić konwekcję na sporych obszarach, więc trasę 330 km należało pokonać dość wcześnie. Do takich samych wniosków doszli widocznie inni zawodnicy, bo gdy Sebastian ruszył w kierunku linii startu, to niemal natychmiast znaleźli się przy nim Niemcy i Litwin Motuza. Wsiadł też do tego pociągu Argentyńczyk Riera. Włosi postanowili gonić tę grupką szybkimi Dianami, więc odczekali około 20 minut. Uli Schwenk rozumiał się doskonale z Sebastianem.Choć nie zamienili na całej trasie ani słowa, gdyż nie znali swoich częstotliwości radiowych, to współpracowali tak pięknie, jakby w swoim towarzystwie latali od lat.

Vladas na chwilę się zagubił i już z ich nie dogonił. Uli prowadził za sobą młodszego Niemca. Tak było do końca. Na finiszu wydawało się, że Uli przegoni Sebastiana swym cięższym szybowcem, bo topniała przewaga wysokości i dystans między nimi, ale nie udało się ta sztuczka, a szczegółowa analiza wykazała,że lot zakończył się wynikiem remisowym, więc obaj stali dzisiaj na najwyższym szczeblu podium podczas porannej odprawy pilotów.

TK


Od pierwszego wyścigu Sebastian Kawa objął prowadzenie w Mistrzostwach. Po czwartej konkurencji Sebastian nadal utrzymuje pozycję lidera zgromadziwszy 3,423 punktów. Oficjalna strona zawodów: www.wgc2017.hu/

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony