Przejdź do treści
Źródło artykułu

Każdy skok to nowa historia

Czy praca może być pasją? Dla niektórych nadal wydaje się to niemożliwe. A jednak, Monika Kańczugowska, pasjonatka podniebnych sportów jest przykładem, że czasem nawet najmniejsza chęć spróbowania czegoś zupełnie nowego, może pozytywnie wpłynąć na nasze dotychczasowe życie, również zawodowe.

Skok ze spadochronem – to chyba jeden z nielicznych punktów do zrealizowania na liście wielu osób, który często się powtarza. To było także Pani marzenie?

– Właśnie nie. Przez wiele lat w ogóle o tym nie myślałam. Wszystko było zupełnym przypadkiem. Pewnego dnia, mój kolega Robert wspomniał, że zapisał się na kurs spadochronowy. To były czasy, kiedy w Świdniku istniała jeszcze sekcja spadochronowa. Tak się to wszystko potoczyło, że kursu nie ukończył, ale w mojej głowie zrodził się pomysł, że może warto byłoby spróbować. I tak, wiosną 2003 roku, trafiłam do Aeroklubu Lubelskiego w Radawcu, gdzie po ukończeniu szkolenia spadochronowego, dokładnie 2 maja, wykonałam swój pierwszy, indywidualny skok.

– Którego się nie zapomina.

– To prawda. Sam wyskok i lot, do momentu napełnienia się czaszy spadochronu, trwały ułamki sekund, a później to uczucie wolności, ogrom przestrzeni, cisza... Zupełnie jakbym była sama w powietrzu. Naprawdę coś wspaniałego. Skoki to mieszanka uczuć – początkowo lekki strach i obawy, a później euforia i ekscytacja. Ważne jest, aby wiedzieć, gdzie są w tym wszystkim granice, znaleźć równowagę. Są odmiany spadochroniarstwa, takie jak BASE jumping czy wingsuit proximity flying, w których skoczkowie często balansują na granicy życia i śmierci, ale tak jest zapewne w każdym sporcie ekstremalnym. Mimo że czasami na pewne rzeczy nie mamy wpływu, to jednak większość sytuacji stwarzamy sami i powinniśmy o tym pamiętać. Trzeba po prostu podchodzić do tego z respektem, na każdym etapie szkolenia. Zawsze być dobrze przygotowanym i skoncentrowanym na zadaniu, jakie ma się w danym skoku do wykonania.

Czy doświadczony skoczek czuje jeszcze jakieś emocje podczas kolejnych skoków? Na swoim koncie ma Pani ich 760.

– To wbrew pozorom wcale nie jest aż tak dużo. Są skoczkowie, którzy wykonują ich setki w jednym sezonie. Ja skaczę 16 lat, aczkolwiek lata doświadczenia robią swoje. W sumie ciężko porównywać dzisiejsze skoki do tych sprzed kilkunastu lat. Kiedyś właściwie jedyną dostępną metodą szkolenia spadochronowego była tzw. „na linie”. Pierwsze 100 skoków wykonałam na spadochronach, na których obecnie już się nie skacze. Były to bardzo duże, okrągłe czasze, spadochrony typu SD-83, ST-7, L-2 Kadet, Ut-15, SW- 5. Możliwości sterowania niektórymi z nich były ograniczone, a lądowania czasami bardzo odczuwalne (śmiech). Przez te wszystkie lata naprawdę wiele się zmieniło w spadochroniarstwie, ale emocje są zawsze. Jakiś lęk, respekt też. Wydaje mi się, że to naturalne. Większość skoczków jednoznacznie stwierdza, że największy lęk towarzyszy im nie przy pierwszym skoku, ale przy tych kilku kolejnych. Po prostu na pewnym etapie mamy większą świadomość tego, co może się wydarzyć. Dlatego ważna jest nauka i ciągła praca. Powtarzanie procedur awaryjnych, przygotowanie teoretyczne przed skokiem, sprawdzanie sprzętu jeszcze na ziemi, później w samolocie. Pilnujemy siebie, ale zwracamy uwagę również na kolegów. Spadochroniarstwo, tak jak każda pasja, silnie uzależnia. Na nasze podlubelskie lotnisko trafiają osoby w różnym wieku. Łączy nas zamiłowanie do tego samego sportu, jesteśmy jak jedna, wielka rodzina, a wielu z nas traktuje lotnisko jak drugi dom. Wracając jeszcze do emocji - to uczucie, kiedy podczas lotu otwieramy drzwi, a za nimi mamy piękne cumulusy, dosłownie na wyciągnięcie ręki, lub poniżej pierzynę z białych chmur, a ponad nią błękitne niebo i słońce… Widziałam to już setki razy, a mimo to czuję zachwyt za każdym razem.

Dla wielu ten sport nadal pozostaje w strefie obaw. Wysokość, przestrzeń, lęk… Pani robi jeszcze zdjęcia i nagrywa filmy!

– Tak naprawdę lęk wysokości występuje tylko do pewnego momentu. Wielu z nas go ma i absolutnie nie jest on przeszkodą. Komuś, kto nigdy w życiu nie skakał, chyba najtrudniej jest wyobrazić sobie moment wyskoku i czas swobodnego spadania. Zanim otworzymy spadochron, lecimy z prędkością 150-200 km/h. Trwa to, w zależności od wysokości, od kilku sekund do nawet minuty. Wydaje się, że to niedługo, ale czas wtedy płynie inaczej. W Radawcu organizujemy szkolenia spadochronowe metodą „na linę”, które dostępne są dla osób od 17. roku życia. Kursanci wykonują skoki samodzielnie, pierwsze z wysokości 1000 m, kolejne z 1200 m i 1500 m. Najwyższa wysokość z jakiej skaczemy to 3000-3300 m. Inną możliwością i coraz bardziej popularną są tzw. skoki w tandemie. Pasażer, po krótkim przeszkoleniu na ziemi, wyskakuje podpięty do tandempilota, z wysokości 3000-3300 m. Skoki tego typu są dostępne dla szerszego grona osób. Tutaj nie ma ograniczeń wiekowych, jedynym jest wzrost min. 140 cm oraz waga, która nie może przekroczyć 110 kg. A skaczą wszyscy. Moja córka w wieku 11 lat, jeszcze młodsi i osoby po 70. roku życia. Jak widać, nigdy nie jest za późno. W Aeroklubie Lubelskim zajmuję się fotografią i filmowaniem takich skoków. Tandempilot z pasażerem i ja skaczemy praktycznie w jednym czasie. Po kilku sekundach dolatuję do spadającego z prędkością ok. 200km/h tandemu, wykonując cały czas zdjęcia i kręcąc materiał video. Ludzie uśmiechają się do kamery, wysyłają buziaczki, pokazują serduszka, później łapiemy się za ręce. Również po wylądowaniu nagrywam wszystkie reakcje, okrzyki radości. To cudowne chwile. Część moich prac można zobaczyć na stronie Fb Szkoły Spadochronowej Aeroklubu Lubelskiego. Polecam i oczywiście zapraszam na skoki do naszego aeroklubu.

Na co dzień można spotkać Panią właśnie w lubelskim aeroklubie, ale także w Świdniku podczas lotniczych wydarzeń.

– W tym roku pojawiłam się na Świdnik Air Festival, gdzie otwieraliśmy imprezę skokami pokazowymi z zabytkowego „Wiedeńczyka”. Miałam też przyjemność fotografować i filmować tegoroczne XIX Mistrzostwa Związku Polskich Spadochroniarzy i Międzynarodowe Zawody Spadochronowe w Świdniku w celności lądowania. To moje miasto, stąd pochodzę i tutaj mieszkam.

Który ze skoków był najbardziej fascynujący?

– Wykonany rok temu w Dubaju. To była spontaniczna wycieczka z koleżanką Natalią, ale nie byłabym sobą gdybym przepuściła okazję i nie skoczyła w takim miejscu. Jeśli są możliwości, posiadamy dokumenty i doświadczenie, to nie ma się nad czym zastanawiać. Spakowałam spadochron i najpierw wykonałam kilka skoków na strefie spadochronowej, która znajduje się ok. 50 km za Dubajem, na pustyni, a później te najwspanialsze nad dubajską palmą, na jednej z najpiękniejszych stref spadochronowych na świecie. To było niesamowite przeżycie i na pewno jeszcze tam wrócę. Teraz planuję skoki nad egipskimi piramidami. Kolejne magiczne miejsce.

Aż boję się zapytać, jak Pani odpoczywa…

– Na lotnisku (śmiech)! Robię też wiele innych rzeczy. Czasami nurkuję, lubię wybrać się nad wodę. Trenuję również w  tunelu aerodynamicznym w Warszawie. Nasz 4-osobowy team nazywa się „Ladies Power”. Jak nazwa wskazuje - same dziewczyny i oczywiście nasz wspaniały trener „Zbig”, którego pozdrawiam! To bardzo wymagający sport. Wykonujemy odpowiednie figury, tzw. randomy i bloki, w określonym czasie, tj. 35 sekund. Im więcej ich zrobimy, tym wyższa będzie punktacja. Niedługo bierzemy udział w V Mistrzostwach Polski, które odbędą się w Katowicach, tak więc trzymajcie za nas kciuki!

Ciekawi mnie, jak na to wszystko reaguje rodzina.

– No właśnie... Chciałabym podziękować mojej córce Aleksandrze za wyrozumiałość. W końcu ma mamę „wariatkę” (śmiech) oraz mojej mamie, również za wyrozumiałość, cierpliwość, ale i ogromne wsparcie. A tata, chociaż nie do końca to wszystko popiera, to wiem, że w głębi duszy też jest ze mnie troszeczkę dumny...

rozmawiała Sandra Rutkowska

Więcej informacji na stronie www.swidnik.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony