Przejdź do treści
Źródło artykułu

Blog Piotra Lipińskiego - Dzień jak co dzień... w powietrzu: „Końcówka 2017…”

Bardzo jasna noc. Po lewej stronie Teneryfa, a po prawej Gran Canaria. Widać nie tylko światła, ale i cale ciemne wyspy. Nisko lekkie zamglenie, ale nad tym widoczność nieograniczona i gwiazdy mamy nisko aż po horyzont.

Jeszcze parę dni temu tez nocą wisieliśmy nad Azją, a dziś Afryka. Rozmawiamy z Bartkiem o naszej wcześniejszej rotacji i pobycie. Zapowiadało się kiepsko. Wylot w Wigilię o 8 rano i to na paxa do Pragi. Tam upojna noc i w pierwszy dzień świąt też z rana dalej na paxa do Dubaju. Dopiero następnego dnia za sterami z RKT do Colombo. Wydaje mi się, że ostatnio jestem podpięty tylko pod te loty.

Zaraz po dostaniu grafiku zaczęliśmy wałczyć o zmianę wylotu. Może by tak dzień później? Po paru dniach negocjacji i kilku zmianach w grafiku wreszcie pojawiła się informacja, że mamy wystawione bilety na 25ego z WAW do DXB po prostej. Pół święta w domu. Lepsze to niż nic.

Lotnisko prawie wymarłe i kolega szybko odprawia mnie na lot. Przynajmniej osobiście możemy sobie życzyć Wesołych Świat. Pod nazwa ‘lotnictwo’ kryje się bardzo dużo osób które pracują w Święta. Chyba to bardziej służba niż praca...


B777 nawet w ‘sardinen class’ są w miarę wygodne zresztą lot nie jest zbyt długi. Szybko odbieramy bagaże i już jesteśmy w busie w drodze do RKT. Tym razem jednak droga się wydłuża za sprawą mgły. Przy widzialności 20m nocą nawet 30km na godzinę wydaje się szybką jazdą. Zastanawiamy się czy następnego wieczoru nie będziemy mieli z tym kłopotów.

Tym razem hotelowe okna wychodzą na góry i skaczące przy basenie kozy. Od tej strony nie słychać Immana wzywającego wiernych na modły, a zachodzące słonce nie budzi. Na godzinę i czterdzieści minut przed startem wszyscy są już na recepcji i dostajemy z powrotem swoje paszporty. Ot taka lokalna tradycja.

Jeszcze w hotelu ściągamy sobie pogodę. TAF, czyli prognoza pogody zapowiada widzialność 100m we mgle. W drodze na lotnisko widać jak szybko widzialność spada. Porzucone Ily76, Dc-8 i L1011 oświetlone mocnym białym światłem i spowite mgłą wyglądają wręcz upiornie. Handling ma już wszystkie papiery dla nas przygotowane i sprawnie przechodzimy przez odprawę paszportową. Na nasz samolot nie musimy długo czekać, bo ląduje wcześniej i staje dokładnie przed wyjściem z terminala. Jesteśmy przy samolocie za nim podjechały schody.


Tankowanie z paxami na pokładzie i zmiana załogi. Nad nami księżyc a dookoła coraz wyraźniejsze niskie zamglenie. Widzialność była 3500m, a już jest 2500m. Jeszcze Bartek kończy ręczny loadsheet (arkusz wyważenia samolotu) i udaje nam się odkołować parę minut przed czasem rozkładowym.

Dostajemy zgodę na start jeszcze podczas kołowania. Zaraz po starcie pierwszy kontroler daje nam od ręki duży skrót. Zamiast w kierunku Dubaju szybko zawijamy nad lotniskiem w kierunku Omanu. Tym razem nie wznosimy się schodkowo tylko od razu dostajemy wznoszenie do FL350. Po paru minutach dostajemy pytanie czy pasuje nam FL370. Pasuje i to bardzo.

Pogoda dobra i nad morzem arabskim tylko parę chmur pod nami. Mamy wiatr w ogon. Zmiana częstotliwości na Mambai Radio. Już za pierwszym razem na HFce jesteśmy w stanie się z nimi skontaktować. Dolatując do Indii następny skrót. Południowa cześć Indii bardziej zamglona, ale bardzo dobrze widać, jak góry przebijają się nad smogiem, a wyżej położone miasteczka mają czyste powietrze. Za oknem nie tylko gwiazdy, ale też całkiem sporo meteorytów, a każdy meteoryt to dodatkowe życzenie??


Na zniżaniu przed nami burze. Burze po prawej, burze po lewej i burze przed nami, ale już za lotniskiem docelowym. Nie rzuca, a CBki są z daleka widoczne. Na 20 mil przed lotniskiem prośba o zmniejszenie prędkości, bo przed nami podchodzi A320. Światła lotniska za dobrze widoczne z daleka. Kontrolerzy podają wiatr wzdłuż pasa 4 węzły, ale na 400 stopach wieje jeszcze ponad 30 węzłów, a nad progiem jest 15. Bartek, który jest pilotem lecącym na tym odcinku dodaje mocy, aby prędkość nie spadła, a na 20 stopach idle, czyli moc minimalna. Lekko siadamy w touchdown zone.

Krótkie kołowanie i tym razem stajemy pod rękawem. Paliwo już czeka wraz z ekipą sprzątająca i panem ze wszystkimi papierami do podpisania. Przez okna terminala widzimy jak nasi pasażerowie przechodzą przez kolejną kontrole bezpieczeństwa. Zaczynamy boarding. Aż się wierzyć nie chce, że wszystko tak dobrze się układa...

A co z ta mgłą w Emiratach? W folderze pogodowym brak TAFow i METARow, czyli prognozy oraz aktualnej pogody. Po zgłoszenie tego faktu do kokpitu wpada zziajany pan z tabletem w ręku i pyta się czy możemy zrobić sobie zdjęcie z tego co on tam ma. Niestety potrzebujemy to mieć wszystko wydrukowane. I znów zaczyna nie walka z czasem. A już tak dobrze było... Jest papier i szybko zamykamy drzwi. Pushback też jest gotowy. Znów szybkie kołowanie i start bez zatrzymania. Odlot w lewo i dalej po trasie. Wysokie chmury za nami sprawiają, że bardzo wolno robi się jasno. I tym razem na HF szybko łączymy się z Mumbai Radio. I znów skrót... Nawet kiedy prosimy o zmianę wysokości lotu całkiem szybko dostajemy na to zgodę. Nad Omanem i Emiratami warunki zmienne.


Nisko mgła, ale wysokie góry bez problemu się przebijają. Podejście z prostej. Znów podają widzialność 3000m. Przed lądowaniem wzrasta to do 5000m. Na podejściu wiatr w ogon, ale na ziemi już cisza. Lądowanie przed czasem i możemy jeszcze zacząć tankowanie dla następnej załogi. Jaki luzacki lot, a dwa tygodnie wcześniej...

Teraz z powrotem do hotelu. Parę dni relaksu przed następnym lotem, ale od firmy dostaliśmy zadanie domowe i ten czas w dużej mierze trzeba będzie spędzić przed kompem poznając MAXa. Zapewne to już ostatnia generacja 737...

I znów w drodze na lotnisko. Zastanawiamy się z załogą jaki mamy dzień tygodnia. Sześć osób i każdy ma inne zdanie na ten temat. Tym razem zamiast kalendarza telefon prawdę podał.

To ostatni lot tego roku. Lecimy do Polski i z powrotem i jeszcze raz... Samolot ma być o czasie, ale papiery nie są przygotowane. To już prawie 20 minut w plecy. Potem jeszcze długa kolejka do odprawy paszportowej i już jest cienko z czasem. Dwa razy zmiana pasa do startu w tym jedna na kołowaniu i dopiero jesteśmy w powietrzu. Z wojskiem Irańskim nie możemy się dogadać, na wznoszeniu trzęsie, a jak poprosiliśmy wyżej to wiało o prawie 50 węzłów w nos więcej niż miało... ech...


Po drodze mamy wysokie góry i cały czas monitorujemy Emergency Escape Routes. Gdyby był problem i trzeba było by się szybko zniżać zapewni nam to bezpieczny dolot na zapasowe lotnisko. Jest to o tyle ważne, że dookoła wysokie góry na ponad 10,000 stop a do tej wysokości potrzebny jest tlen. Tak będzie aż po koniec Turcji. Ciekawostka są NOTAMy, czyli informacje w tym wypadku o naszych lotniskach zapasowych. Bartek śmieje się, że podają wielkości dziur na pasie. Niektóre z nich to chyba leje po bombach...

Mamy jeszcze sprawdzić nowość w samolocie. Wifi, ale bez Internetu. Działa. Wybrany album nad Iranem ‘Born in the USA’. Jeszcze nasz ostatni zachód słońca w tym roku i pstryk... Happy New Year! Póki coś widać.... Jeszcze Tatry i już noc.

W Katowicach szybko i sprawnie. Dostajemy nową trasę na powrót. Wracając jesteśmy mądrzejsi o nieprognozowane wiatry i robimy z nich dobry użytek. Zaoszczędzamy prawie 20 minut lotu. Długie wektory do lądowania. Prosimy z prostej. Kontrolerzy się zgadzają, ale kiedy z daleka widzieliśmy lotnisko wszystko pozmieniali. Niech im będzie... Ponownie RKT i przesiadka na jumpseat. Mniej wygodnie, ale zawsze jeden dzień szybciej w domu. Kapitanem jest kolega wykonujący ostatni lot w firmie. Zebrało się na wspomnienia i bardzo szybko lot minął. Cały czas z księżycem w nos. Udało się wrócić na Sylwestra.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony