Brak środków do odladzania sparaliżował europejskie lotnictwo
Lotniska w Europie nie będą miło wspominać końcówki 2010 r. Śnieg i niskie temperatury niemal sparaliżowały ruch lotniczy od Londynu po Moskwę. Spiętrzenie problemów w okresie świątecznym tylko powiększało frustrację pasażerów. Winna okazuje się być nie tylko pogoda, problemów przysporzyła także gospodarka środkami do odladzania samolotów.
W wigilię 2010 r. tysiące pasażerów utknęło w europejskich portach lotniczych. Z lotniska Roisyy - Charles de Gaulle nie odleciało ok. 400 samolotów. Duże opóźnienia odnotowywały też lotniska m.in. w Belgii, Niemczech i we Włoszech. Zamknięcie podlondyńskiego lotniska Gatwick spowodowało, że wielu Polaków nie dotarło do kraju na kolację wigilijną. Szef firmy BAA, zarządcy portu lotniczego Heathrow, za opóźnienia „zapłacił” utratą premii. Paraliż lotnisk w Rosji spowodował interwencję najwyższych władz tego kraju.
Sytuacja zimowego paraliżu ruchu lotniczego nie wystąpiła po raz pierwszy. Problemem jest coś więcej, niż tylko nagłe pogorszenie warunków atmosferycznych – duże opady śniegu lub niskie temperatury. W takich sytuacjach przemysł lotniczy bardzo boleśnie odczuwa deficyt środków do odladzania samolotów.
- Podczas trudnych warunków atmosferycznych firmy handlingowe zużywają dziennie nawet trzy razy więcej środków do odladzania – mówi Saulius Batavicius, dyrektor zarządzający Baltic Ground Services, litewskiej firmy handlingowej.. - Dodatkowo, jeśli załamanie pogody zdarzy się w okresie świątecznym lub podczas weekendu to chaos jest nieunikniony – dodaje Batavicius.
Brak środków do odladzania był główną przyczyną opóźnień np. na lotnisku w Brukseli. Także na rosyjskich lotniskach Domodedovo i Serementjevo firmy handlingowe w grudniu wyczerpały cały swój zapas i musiały importować chemię z Europy Zachodniej, bo środki wytwarzane w Rosji nie są certyfikowane do używania z samolotami produkowanymi na zachodzie.
Sytuację pogorszył fakt, że w czasie świąt obrót handlowy jest spowolniony, a dodatkowo trudne warunki atmosferyczne w całej Europie znacznie utrudniły transport towarów.
Dodatkowo producenci środków chemicznych zwykle ograniczają produkcję w okresie świątecznym lub nawet zamykają zakłady i nie są w stanie szybko reagować na sytuacje kryzysowe.
- Rozwiązaniem mogłaby być racjonalna gospodarka magazynowa środkami chemicznymi, ale firmy handlingowe nie mają magazynów przystosowanych do przechowywania tego typu substancji. Nie są też zainteresowane ich budowaniem, bo nie zawsze byłyby używane – wyjaśnia Gediminas Ziemelis, prezes Avia Solutions Group, litewskiego holdingu lotniczego.
Jak pokazuje przykład portu lotniczego Heathrow, w sytuacji załamania pogody nie można oszczędzać na środkach do odladzania. W czasie grudniowego kryzysu chemia była racjonowana. BAA Limited, zarządca portu, nie pozbył się całego zapasu, ale nie zdołał szybko przywrócić lotniska do stanu normalnej przepustowości.
Czym jest środek chemiczny, który był w grudniu obiektem pożądania na europejskich lotniskach? Środki do odladzania zapobiegają formowaniu się pokrywy lodowej na poszyciu samolotów. Obecnie na rynku są cztery typy substancji.
Typ I jest używany do usuwania z poszycia samolotów zamarzniętego śniegu, lodu i szronu. Typy II, III i IV są gęstsze i zapewniają dłuższą ochronę, dlatego używa się ich do zabezpieczania poszycia i awioniki przed zamarzaniem podczas kołowania, startu o wznoszenia się maszyny.
Środki do odladzania samolotów są wytwarzane przeważnie na bazie glikolu propylenowego. Jego cena na rynkach światowych od kilku lat jest w trendzie wzrostowym. W 2008 r. za tonę płacono 900 dolarów, a w 2009 r. tona kosztowała już 1300 dolarów.
Rynek środków do odladzania charakteryzuje się dużą sezonowością. – Szczyt zapotrzebowania jest zimą, ale jednocześnie trudno przewidzieć czy nie wystąpią gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Dlatego w czasie sytuacji kryzysowych cena środków do odladzania i surowca jest dodatkowo windowana – podkreśla Gediminas Ziemelis.
Wieloletnia analizy sytuacji na rynku jasno pokazuje, że produkcja środków do odladzania nie nadąża za szybko wzrastającym natężeniem pasażerskiego ruchu lotniczego.
Problem z deficytem środków do odladzania niebawem może dotknąć także polskie lotniska. Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych (IATA) przewiduje, że natężenie pasażerskiego ruchu lotniczego w Polsce będzie wzrastać w tempie 7 proc. rocznie. Według szacunków analityków, do 2012 r. rynkowy udział pasażerskich przewozów lotniczych zwiększy się o połowę.
W związku z przewidywanym dalszym wzrostem globalnego natężenia ruchu lotniczego, firmy produkujące środki do odladzania muszą zwiększyć moce produkcyjne, starać się dokładniej szacować zapotrzebowanie rynkowe oraz ściśle współpracować z liniami lotniczymi, firmami handlingowymi i zarządcami portów lotniczych.
- Natężenie ruchu lotniczego będzie wciąż rosnąć. Dodatkowo w 2011 roku linie lotnicze i zarządcy portów będą pod dużą presją ze strony pasażerów i władz państwowych. Będzie się od nich wymagać utrzymania ruchu pomimo trudnych warunków pogodowych – prognozuje Saulius Batavicius. – Firmy wytwarzające środki do odladzania także znajdą się pod presją. Będą musiały zwiększać moce produkcyjne, starać się dokładniej szacować zapotrzebowanie rynkowe oraz ściśle współpracować z liniami lotniczymi, firmami handlingowymi i zarządcami portów lotniczych – dodaje Gediminas Ziemelis.
Sytuację na rynku może poprawić otworzenie w 2011 r. nowych zakładów produkcyjnych w Rosji. Będą one mogły zrealizować część kryzysowych zamówień i wyrównać podaż na rynku. Ważne jest żeby wszystkie strony wyciągnęły wnioski z lekcji, jaką dostała branża lotnicza pod koniec 2010 r.
Maciej Wysocki
Komentarze