Przejdź do treści
Źródło artykułu

Wybitne relacje Tomasza Kawy... Nec Hercules contra plures

Dziś kolejny bezwietrzny dzionek, dopiero powyżej 3000 m około 10 węzłów z kierunku 300°, ale z dobrymi prognozami dla termiki. Nie było więc klasycznego żagla, lecz przy tym układzie wiatru i zboczy, można się było spodziewać ładnych szeregów wznoszeń w partiach szczytowych gór. Początkowo zanosiło się na senny etap wyścigu kolarskiego.

Całe towarzystwo przemieszczało się spokojnie wzdłuż skrajnego pasma Andów i dopiero w jego połowie Janowitz, Gostner, Vidal odbili zdecydowanie w prawo, aby przenieść się na wyższe góry. Reszta grzecznie podążała sznureczkiem za Ulim i Sebastianem - który czujnie kontrolował wysokość. Zanosiło się na to, że trójka odszczepieńców będzie dziś poza konkurencją, bo ich wysokie góry układały się w łańcuch ciągnący się do samego punktu zwrotnego a grzebień przymorski zdecydowanie obniżał się.

Tuż przed przeniżeniem towarzystwo zawirowało w zwartej karuzeli. I tu już zaczęły się ucieczki.
Okazało się wkrótce, że wybór Sebastiana dobry, gdyż pierwsze pasmo wyrzucało w górę
wygrzane nad równinami powietrze znad Pacyfiku, tworząc niezbyt mocne, ale regularne ciągi wznoszeń. Musiały tam być imponujące chmury, gdyż w pewnym momencie Super Mario odbił zdecydowanie i nabierał wysokości w dobry wznoszeniu. Był to oczywiście błąd, bo nawet niezbyt mocne, ale liniowe wznoszenie daje większy zysk. Natomiast trójka muszkieterów na wysokich górach balansowała między silnymi wznoszeniami na szczytach a sporym opadaniem przy pokonywaniu dolin.

Na 40 km przed pierwszym punktem zwrotnym Sebastian wystartował ostro do samotnego rajdu przez góry. Północny punkt osiągnął z wyraźną przewagą i po paru kilometrach spotkał się z nadlatującym z przeciwka Janowitz'em a w chwilę później Gostnerem . Vidal szybciej od nich dotarł do punktu, ale też stracił szansę na dobry wynik, gdyż był zbyt nisko. „Diana” RP zgrabnie przemykała nad grzbietami w kierunku drugiego punktu ulokowanego w bardzo głębokiej dolinie. Za nim stały już wysokie góry, toteż trzeba było złapać dobry komin aby zmienić piętro. Sebastian znalazł taki bąbel który w porywach miał nawet do 7 m/sek , lecz ten szybko zesłabł pod inwersją na wysokości 3500m . Wystarczało to jednak na spokojną przeprawę przez rzekę, ku wielkiemu masywowi gór. Przewaga Sebastiana była już duża, widać było jednak wyraźnie, że czegoś się obawia, bo przykleił się do zbocza i ostrożnie stąpał do przodu. Przejście z automatycznego podglądu komputerowego na ręczne sterowanie obrazu wyjaśniło sprawię. Trasa prowadziła przez klinowatą, ostro wznoszącą się dolinę zamykającą się żebremi pod szczytem masywu, a za tym progiem trzeba było jeszcze długo lecieć w wąskiej długiej skalnej szczelinie.

Straszna pułapka! I tu urwał się Sebkowi fart. Gdyby ktoś leciał obok w parze, lub kluczu z pewnością wyszukano by jakiś komin, ale w solowym locie jest mniejsza penetracja, więc mimo kilkunastu kilometrów takiego macania ściany Sebastian dostał się do zamykającej się przed nim pułapki. W tym momencie musiałem odgonić żeńską część familii od ekranu. Tragicznie wygląda sytuacja w takiej szkalnej klatce. Zawrócił przed zdradliwym progiem... Po odejściu z narożnika „Diana” zrobiła kilka esów w poszukiwaniu żagielka, ale zamiast nabierać wysokości, zjeżdżała w dół. Jeszcze jeden nawrót, jeszcze jedno beznadziejne przejście wzdłuż wąwozu i... jest. Początkowo 0.1, 0.2 m/sek i wprawna ręka pilota kładzie szybowiec w karkołomną spiralę przy skale. Tymczasem w polu widzenia pojawia się już pościg prowadzony przez Carlosa. Im się powiodło. Nieprzychylna zamorskiemu intruzowi ściana uraczyła swojaka i jego przybocznych, dobrym podparciem, toteż lecieli niezagrożeni 500 m wyżej. I jak tu podważać powiedzenie o ścianach i gospodarzu?

Na szczęście dla naszej myszki, w pułapce zjawiło się mizerniutkie tchnienie cieplejszego powietrza i powoli nabierało impetu przy stromej, nagrzanej, skale. Gdy Rocca mijał Sebastiana było już całe 1 m/sek i zdecydowanie przyrastało z każdym, ciasnym, okrążeniem. Choć pod koniec „stanęła piątka”, to Sebastian niespodzianie, na wysokości blisko 4000 m, wyskoczył ostro z pięknie wycentrowanego komina w kierunku trasy. Widocznie na tej wysokości zaczynały się chmury.
Tym razem udało mu się wyjść z kościeliska , ale ... lepiej nie budzić wyobraźni.
Krótka defilada wzdłuż szczytu i znów dobra jazda!

Carlos był zaledwie parę km z przodu, prowadząc Superbergera, ale lecieli nad nieco wyższym i bardziej regularnym łańcuchem. Szansą, dla Sebastiana było to, że przed trzecim punktem zwrotnym, niemal na trawersie Santiago, jego pasmo znów podnosiło się. Nie dało jednak wystarczająco dobrych wznoszeń, ale na 70 km przed metą Sebastian zdołał ominąć Superbergerai i zbliżyć się na 6 km do Carlosa. Jednak jego 150 -200 metrowa nadwyżka wysokości była zbyt mała, aby myśleć o prześcignięciu mknącego już do mety konkurenta. Na końcówce przewaga zmniejszyła się do zaledwie 1 km, lecz trzeba było już myśleć tylko o tym, by nie podpaść czujnemu Spreakley'owi.

Efekt finałowy był świetny. Rocca skubnął wprawdzie 2 punkty z 8-mio punktowej przewagi Sebastiana, ale znacznie zwiększyła się przewaga nad najgroźniejszymi konkurentami. Wujczak także nie miał fartu na kamiennym przegibku, musiał obchodzić najwyższe partie masywu, lecz za to na finiszu ulżył sobie ładną jazdą przy zboczu. Na następne dni taktyka Sebastiana jest prosta: należy skuć się łańcuchami z Carlosem.

Autor: Tomasz Kawa

Czytaj więcej relacji Tomasza Kawy, na stronie www.glidezar.com

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony