Przejdź do treści
1.jpg
Źródło artykułu

Drogocenne drobiazgi - Ranwers...

Niebieska tekturka świeżo upieczonego pilota samolotowego zawodowego w kieszeni i co dalej? Holowanie szybowców Jaczkiem czy Wilgą to już nie to. Trzeba zrobić krok do przodu. AN 2 to jest to - przepustka do ZUA i wielkiego lotnictwa.

Uparcie napomykam przy każdej okazji Szefowi Wyszkolenia Aeroklubu Wrocławskiego o moim nieodpartym marzeniu pilotowania antosia. Pewnie ma już mnie serdecznie dosyć. Ku jego zadowoleniu, a mojej rozpaczy, do pokoju wchodzi ON - instruktor samolotowy i szybowcowy. Gadatliwy, obdarzony piskliwym głosem, niebotycznie wymagający, lotnik o ogromnej wiedzy i doświadczeniu. Najczęściej uczniowie omijali go dużym łukiem szukając "spokojniejszych" instruktorów, a legendy o jego niestandardowych metodach szkolenia krążyły i pewnie krążą do dziś wśród gawiedzi lotniczej.

Teraz mój szef będzie miał frajdę…

"Wiesz co - dobrze, że jesteś. Mam dla Ciebie ucznia. Przeszkolenie na AN 2. O! stoi tutaj, umówcie się i latajcie." 

Pewnie nie miałem najtęższej miny, ale za to radość szefa była ogromna i nie ukrywana.

Umówiliśmy się za trzy dni. W tzw. międzyczasie zostałem zobowiązany do zdania egzaminów technicznych i zapoznania z Instrukcją Użytkowania w Locie. Biorąc pod uwagę wymagania mojego instruktora, potraktowałem sprawę bardzo poważnie. Na wyrywki recytowałem prędkości i postępowanie w sytuacjach awaryjnych. Przesiedziałem kilka godzin w kabinie starając się zapamiętać położenie "zegarków" i przełączników. 

"Zaczniemy od strefy, jak mniemam znasz program przeszkolenia i co musimy zrobić. Zobaczymy jak Ci pójdzie."

Szło jak myślę nie najgorzej. Ostatnio dużo latałem i wykonanie poszczególnych poleceń nie sprawiało mi trudności. Pokręciliśmy się w strefie pół godzinki. Zakręty, schodzenie, wznoszenie, bez i na klapach nie sprawiały mi żadnego kłopotu. AN 2 to naprawdę bardzo przyjemny w pilotażu samolot.

ON jak zwykle cały czas gadał. W słuchawkach dźwięczał jego piskliwy głos wytykający najdrobniejsze błędy. Czas szybko mijał i wychodziło, że powinniśmy powoli schodzić do lądowania. Wtedy ON wpadł na pomysł: "Teraz zrobimy RANWERS. Rozpędzaj". 

Nie byłem zachwycony tym pomysłem. Według mojej oceny antoś jakoś nie nadawał się do akrobacji. Wskazówka prędkościomierza szybko przemieszczała się w kierunku prędkości maksymalnej. 

"Teraz ciągniemy, dobrze, dobrze, dobrze, jeszcze nie wciskaj nogi, jeszcze moment, TERAZ !!!!".

Antoś stanął krzyżem na niebie i jakoś nie miał chęci się przekręcić. Wręcz przeciwnie zaczął ślizgać się po ogonie, a do tego silnik odmówił współpracy. Zaparłem się z całej siły, aby zablokować stery. ON wyskoczył z fotela i trzymając dźwignię ładowania oraz skoku śmigła z okrzykiem "no dawaj, dawaj" (odnosiło się to niewątpliwie do silnika) próbował przywrócić go do pracy. Trwało to dla mnie wieczność. 

Antoś przewalił się silnikiem do dołu, ale tak nas bujnęło, że zobaczyłem horyzont, ale w locie plecowym. Kątem oka widziałem jak ON wisi w powietrzu trzymając się dźwigni i zaciekle walczy z silnikiem. Rozpoczęliśmy nurkowanie. Śmigło napędzane powietrzem kręciło się a silnik prychnął i zaskoczył. Prędkość szybko rosła. Nie było na co czekać. Trzeba wyprowadzać. Zacząłem ciągnąć zdecydowanie wolant na siebie. Usłyszałem rumor pomiędzy fotelami. ON zniknął - przygnieciony przeciążeniem próbował podnieść się z podłogi i wrócić na fotel.

"No widzisz, jakie to wołowate urządzenie, a niech to wszyscy diabli.... . Lądujemy".

Zrobiliśmy jeszcze kilka kręgów i poleciałem sam z mechanikiem pokładowym. 

Nie jest moją intencją po tylu latach oceniać mojego instruktora - barwnej i nie tuzinkowej postaci - przez jednych uwielbianej, przez innych znienawidzonej, za swoje poglądy i bezkompromisowe wypowiedzi. Coś mi jednak pozostało z tego lotu. 

(...)

Dalsza część historii w książce „Drogocenne drobiazgi” dostępnej w sklepie dlapilota.pl

Grzegorz Skomorowski 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony