Przejdź do treści
Maciej Kowalski – zwycięzca drugiej edycji Świętokrzyskiego Konkursu Wiedzy o Lotnictwie (fot. aeroklub.kielce.pl)
Źródło artykułu

Wspomnienia zwycięzcy drugiej edycji Świętokrzyskiego Konkursu Wiedzy o Lotnictwie

Moja przygoda z lotnictwem zaczęła się wiele lat przed Konkursem. Odkąd pamiętam pragnąłem zostać pilotem. Wielokrotnie, już w wieku kilku lat przychodziłem z moim tatą na lotnisko po to, by popatrzeć, jak starsi koledzy unoszą się w śnieżnobiałych szybowcach, bądź samolotach. Wyobrażałem sobie, że też tam siedzę, byłem tam naprawdę szczęśliwy. Kilka razy, gdy nadarzyła się odpowiednia okazja, poleciałem szkolnym „Bocianem” po kręgu nadlotniskowym. Ale to dopiero rok temu, dzięki Konkursowi, spełniły się moje marzenia dotyczące samodzielnego pilotażu szybowca. Droga ku temu nie była łatwa, ale było naprawdę warto!

W Konkursie Wiedzy o Lotnictwie brałem udział dwa razy. Dwa lata temu byłem niestety za młody, miałem 13 lat i nie było możliwości abym przeszedł do finału. Natomiast opowiem jak to było rok temu. Na pierwszy etap czekałem tak naprawdę od grudnia roku poprzedniego. Gdy wreszcie na stronie Aeroklubu pojawiła się strona z pytaniami, od razu rozwiązałem test. Nie powiem, niektóre pytania sprawiły mi sporo kłopotu, ale jakimś cudem przeszedłem do finału. W przeddzień ostatniego etapu uczyłem się z internetu podstawowych zagadnień z dziedziny lotnictwa.

Sobotniego ranka spotkaliśmy się na świetlicy lotniskowej, gdzie zostaliśmy ciepło powitani przez członków sekcji szybowcowej. Dyrektor podał nam plan na dzisiejszy dzień, po czym inny doświadczony pilot – Marcin Maludziński – rozpoczął swój krótki, ale treściwy i bardzo ciekawy wykład. Dotyczył on między innymi: różnych technik startu, praw rządzących statkiem powietrznym w locie i wielu nie mniej ważnych zagadnień. Wiele się dowiedziałem, myślę także, iż gdybym nie słuchał uważnie, mógłbym nie zwyciężyć. Poszliśmy następnie zwiedzać różne zakamarki lotniska, między innymi hangar. Ile razy tam wchodzę, tyle razy czuję radość z przebywania blisko tych maszyn. Oczywiście po drodze zadawałem masę dość szczegółowych pytań, więc podziwiam za cierpliwość starszych pilotów, którzy spokojnie na każde z nich odpowiadali. Z powodu stosunkowo niskiej temperatury nasza wycieczka nie trwała długo. Po około godzinie ponownie siedzieliśmy przy ławkach na świetlicy i wyjaśniono nam zasady pisania konkursu. Rozpoczęliśmy pisanie, które trwało pól godziny. Potem, po rozwiązaniu oddałem kartkę, razem ze wszystkimi. Ja i około 30 innych młodych ludźmi dopiero zaczynających przygodę z szybownictwem dyskutowaliśmy, poznawaliśmy się, czekając z niecierpliwością na wyniki.

Po naradzie jury, Dyrektor odczytał nazwiska zwycięzców. Byłem lekko zaskoczony rezultatem, cieszyłem się również z tego że na drugim miejscu podium stanął mój przyjaciel, z którym dane mi było spędzić na lotnisku sporą część wakacji. Voucher, który mnie upoważniał do bezpłatnego uczestnictwa w szkoleniu teoretycznym wykorzystałem jeszcze tego samego dnia.

Kilka tygodni później zaczęliśmy przygotowanie teoretyczne do lotów. Były prowadzone w systemie weekendowym, ale po 6 do 8 godzin dziennie. W ok 2 miesiące nauki byliśmy dobrze przygotowani do zdania egzaminu wewnętrznego z takich przedmiotów jak prawo lotnicze, meteorologia, ogólna wiedza o szybowcu, czy najtrudniejsze dla mnie – zasady lotu. Gdy przyszedł dzień egzaminu okazało się, że muszę wyjechać do Olsztyna. Na jego napisanie miałem tylko 15 minut, więc oczywiste było, że go nie zdałem. Bez większych problemów zdałem go dwa tygodnie później.

Następnym krokiem w szkoleniu pilota jest uzyskanie orzeczenia lotniczo-lekarskiego. Ma ono na celu wykazanie, iż nie ma przeciwwskazań zdrowotnych w pełnieniu roli dowódcy statku powietrznego. Na szczęście udało mi się uzyskać pozytywne orzeczenie, oczywiście po kilku wizytach kontrolnych u laryngologa czy okulisty.     

Nadeszły wreszcie wyczekiwane przez wszystkich wakacje, nie tylko dlatego, że skończyła się szkoła. Pierwszy raz przyszliśmy na lotnisko z zamiarem latania. Z samego rana poznaliśmy naszego instruktora, pana Leszka Kaletę, miłego człowieka, zarazem świetnego instruktora. Zostały wyjęte wszystkie potrzebne pojazdy (Ford Transit, skoda, traktor, wyciągarka), materiały niezbędne do lotu (dokumentacja, spadochrony, radio), no i oczywiście nasze dwa szkoleniowe szybowce, stare, dobre „Bociany”. Po odpowiednich przygotowaniach, odprawie przedlotowej zaczęliśmy loty. Poleciałem jako jeden z ostatnich. Dawno temu, jak latałem z tatą, zajmowałem się tylko podziwianiem widoków, teraz nie było na to za dużo czasu. Przez cały okres bycia w powietrzu należało maksymalnie się skupić, gdyż łatwo było popełnić jakiś błąd, których na początku było dużo. Loty przebiegały przyjemnie do czasu, gdy temperatura otoczenia nie była zbyt wysoka. Często kończyliśmy około południa, bo potem upał sięgał 30 stopni Celcjusza. Z tego samego powodu spotykaliśmy się na lotnisku czasem przed 6:00.

Mniej więcej w połowie szkolenia moja 5-osobowa grupa musiała zmienić szybowiec, ze względów technicznych. Szkolenie podstawowe kończyłem więc na „Puchaczu”. Ma on lepsze osiągi, lecz jest troszkę bardziej wymagający. Na nim również ćwiczyliśmy tak zwane sytuacje korkociągowe. Korkociąg jest normalną figurą akrobacyjną, ale może być on też niebezpieczny jako niezamierzony (przy zbyt niskich prędkościach i wysokościach). Instruktor wprowadzał szybowiec w korkociąg i uczył jak z niego wyprowadzać. Lot prawie że do góry nogami był dla mnie na pewno niezapomnianym przeżyciem.

Po około 40 lotach zostaliśmy przedstawieni do egzaminu praktycznego przed Szefem Szkolenia. Zdaliśmy go pomyślnie, po czym każdy z nas był w pełni gotowy na lot samodzielny. Pierwszy lot samodzielny można porównać między innymi do pierwszej jazdy na rowerze bez kółeczek bocznych. Napisałem porównać, bo to przeżycie jest zdecydowanie silniejsze. Wtedy poczułem tak naprawdę wolność, nie zapominając oczywiście o rozsądku.

Po ukończeniu dziesięciu lotów samodzielnych oficjalnie zakończyłem szkolenie podstawowe. Lecz nie oznacza to oczywiście końca latania, wręcz przeciwnie! Zacząłem doskonalić technikę lądowania, kilka razy wystartowałem za samolotem, a nawet odbyłem z instruktorem trwający prawie 4 godziny lot z wykorzystaniem prądów termicznych.

Przebywanie na lotnisku nie zawsze ma na celu nasze loty tak, jak to miało na początku sierpnia tego roku. Rozegrały się zawody szybowcowe „ScyzorykCup 2016”. Przez ten czas nie byłem w powietrzu ani razu, a mimo to wiele się dowiedziałem o lotnictwie podczas podczepiania, mycia, holowania szybowców wyczynowych i rozmawiania z pilotami. Widok ponad 20 szybowców na starcie i w powietrzu jeszcze lepiej pokazał, jak piękny to sport.

Kilka dni temu miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie. Rozpocząłem bowiem zdawanie egzaminów teoretycznych do licencji SPL. Wyjechałem z tatą do Warszawy, do Urzędu Lotnictwa Cywilnego już o godzinie 6 rano, by rozpocząć zdawanie o 9:00. Rozpocząłem od prawa lotniczego, którego dużo się ostatnio uczyłem. Wynik pozytywny. Następnie podszedłem do zasad lotu – niestety nie zaliczyłem. Załamany, w ciągu następnych dwóch godzin zdałem całą resztę. Nieszczęsne zasady lotu planuję poprawić w sesji czerwcowej.

Czy planuję coś na ten sezon? Oczywiście że tak. Chciałbym uzyskać licencję pilota szybowcowego SPL. Gdy będzie odpowiednia pogoda, może uda mi się zrobić jak największy nalot podczas lotów na jednoosobowym „Piracie” lub „Juniorze”. Chciałbym uzyskać uprawnienia do startu za samolotem. Spróbuję podsumować sezon przelotem wymaganym do tej licencji. Więc, jeśli chcesz w przyszłości centrować ze mną kominy termiczne, weź udział w III Konkursie Wiedzy o Lotnictwie już dziś ;-)

Na zakończenie chciałbym przytoczyć pewien cytat, który świetnie podsumuje piękno tego sportu: „Gdyby lotnictwo było mową, szybownictwo byłoby poezją”.

Maciej Kowalski
uczeń Gimnazjum im. Św. Jadwigi Królowej w Kielcach

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony