Przejdź do treści
Sebastian Kawa na 7. Mistrzostwach Świata w Wyścigach Szybowcowych w RPA (fot. sebastiankawa.pl)
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Koniec emocji

Afrykańskiej lekcji ciąg dalszy.

Piątkowy wyścig zaliczyło ledwie 8 zawodników. Petr Krejcirik z Czech należał do grupki tych, którzy bardzo mozolnie walczyli o ukończenie wyścigu. Wydawało się, że osiągnie metę. Przedefilował z tylnym wiatrem nad lotniskiem, na którym wylądowali już ci, którzy ukończyli wyścig i kilku tych, którzy się poddali i dolecieli na silnikach. Jednak po nawrocie wiatr skutecznie wygasił nadzieje. Przed lotniskiem znalazł się w podobnej sytuacji jak Sebastian. Z pewnością niezbyt wierzył w niezawodność odrzutowego wynalazku, gdyż skręcił w bok do ostatniego równego pola. Dopiero gdy zaświstała turbina to skierował się do lotniska. Lot nie został mu oczywiście zaliczony.

W nocy szalał huragan. Poturlał przyczepę Karlos’a Rocca z Chile jak kartonowe pudło. Wydawało się, że afrykańska pogoda pokazała już wszystkie oblicza, ale dzionek przyniósł nową odsłonę. Niebo po piątkowych burzach było błękitne, lecz nadal wiał bardzo silny wiatr, a to nie góry w których szybowników cieszy jego gwizd. Prognozy przewidywały wzrost jego prędkości do 100 km/h i rozwój kolejnych burz.

W tej sytuacji nie było pewne czy organizatorzy zdecydują się na rozegranie ostatniego wyścigu mistrzostw. Jednak, gdy na niebie pokazały się cumulusy rozpoczęto holowanie.

Tym razem Sebastian miał lepsze miejsce w kolejce niż w piątek, więc bez stresu osiągnął wysokość startu nim rozpoczęła się procedura odliczania czasu odlotu.

Początkowo leciał spokojnie w gromadzie, ale to nie jego styl. Krótki wyścig i ostra walka to jak ruletka w kasynie. W pewnym momencie trzeba postawić na odpowiednie pole a koło fortuny miele wynik. Gdy grupa zaczęła odpadać z wiatrem od linii trasy, on dobrym żeglarskim zwyczajem postanowił trzymać się nawietrznej. Dołączył do niego czujny Abadie. Był to dobry układ, bo między nimi miała się rozegrać walka o srebrny, lub brązowy medal, a w razie powodzenia manewru o pierwsze i drugie miejsce. Leciało się im nieźle, lecz peleton zmierzający śladami aktywnego reprezentanta gospodarzy, Oscara Goudriaana, trafił na bardzo dobry komin. Dało im to możliwość skompensowania przeciwnego wiatru i wydłużonej trasy. Na punkcie Sebastian i Christophe spotkali się znów z grupą, ale już poza czołówką. Ponownie trzymali się strony nawietrznej, by podczas krążenia przy nabieraniu wysokości dryfować z wiatrem do linii trasy.

Gospodarzy najwyraźniej nie satysfakcjonowało miejsce poza podium, bo przeprowadzono pełną mobilizację. Oscar bardzo przebojowo realizował lot. On także halsował pod wiatr. Wydawało się, że już nic nie odbierze mu zwycięstwa w wyścigu i powrotu na podium. W 2/3 długości trasy miał kilkanaście kilometrów przewagi odleglości i niewielką wysokości. I tu popełnił błąd. Prawdopodobnie wleciał pod szlak chmur i lecąc pod nim z wiatrem liczył na wyszukanie dobrego komina dolotowego. Przeliczył się. Spłynął daleko, poza linię trasy i musiał zatrzymać się w umiarkowanym wznoszeniu. Bardzo dobrze rozegrała ten etap czteroosobowa drużyna Niemców. Sturm, który dopiero niedawno wyrwał się z „Klubu Zero Punktów”, więc niewiele miał do stracenia, wykonał bardzo długi przeskok. Przed punktem znalazł silne wznoszenie, które pozwoliło mu na szybki nabór wysokości i odejście na dolot, gdy dotarli do niego partnerzy z drużyny. Lecący z Sebastianem Abadie trafił, gdzieś z boku dobry komin, bo zyskał około 200m przewagi i pognał do przedostatniego punktu, gdzie gromadziła się już czołówka. Sebastian dotarł tam znacznie niżej. Teraz on znalazł dobry komin.

Pędził do mety z prędkością około 300 km/ godzinę. Przegonił Couttsa zamykającego czołowy peleton, ale trasa była zbyt krótka, aby mógł się włączyć w rozgrywkę o medale.

Pozostaje pewien niedosyt, bo przecież od drugiego wyścigu mimo tak ostrej walki i zmiennych warunków, utrzymywał się stale na medalowej pozycji.

Z drugiej strony trzeba sobie zdać sprawę, że nie był tu faworytem. Każdy z jego najpoważniejszych konkurentów górował nad nim doświadczeniem latania w afrykańskich warunkach, a nie mógł swoich wykorzystać walorów, które dają mu mocną pozycję podczas latania w górach. Była to jednak bardzo dobra lekcja latania przed kolejnymi mistrzostwami. Będą one już za 2 miesiące rozgrywane na dziewiczym dla Sebastiana kontynencie kangurów.

Serdecznie dziękuję swemu imiennikowi z Houston za opiekę nad zawodnikiem w tak trudnych i stresujących zmaganiach, oraz patronom Sebastiana za wsparcie finansowe zezwalające mu na udział w mistrzostwach. Na dalszym kursie wkrótce Australia, a za rok Grand Prix w Andach. Dziękuje też gorąco jego sympatykom, którzy od Japonii, N.Zelandii, Rosji, po USA i Argentynę, manifestowali życzliwe wsparcie.

Tomasz Kawa

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony