Przejdź do treści
Tomasz Moraczewski, prezes zarządu PL Bydgoszcz
Źródło artykułu

Prezes PLB na półmetku

Minęło właśnie 100 dni od objęcia przez pana Tomasza Moraczewskiego fotela prezesa zarządu Portu Lotniczego Bydgoszcz. To dużo czasu. Bardzo dużo. Zwłaszcza, że cieszy się on bezprecedensowym zapleczem politycznym i właścicielskim pośród obecnych akcjonariuszy.
Co się stało w tym czasie?

Oczywiście mamy do czynienia z pasmem sukcesów. Pierwszym z nich bezdyskusyjnie jest fakt, że Ryanair nie zawiesił połączeń z Bydgoszczą. To mnóstwo, zważywszy, że marszałek Całbecki głośno deklarował, że pieniądze na współpracę z TANIMI przewoźnikami w budżecie województwa są i że teraz, gdy samorząd województwa przejął kontrolę nad PLB, rozwój jego oferty będzie trudny do powstrzymania. Cieszymy się z niezawieszania kilku połączeń dających w porywach 00 000 pasażerów i do porządku dziennego przechodzimy z utratą szans na 25 połączeń tygodniowo, jakie Ryanair zapewniał w ofercie ze stycznia 2010. Kiedyś powiedziałbym – i z takich zdań zna się mnie pewnie najbardziej – że krew mnie zalewa. Ale dziś mogę tylko patrzeć i przypominać. Wytykać? Tak – ale o wytykaniu mogą mówić tylko ci, którzy przytaczanie ich własnych słów traktować będą jak zarzut.

Jest jeszcze kilka sukcesów – zawieszenie najważniejszych inwestycji finansowanych z RPO. Unieważnienie przetargu na remont pasa, zawieszenie rozbudowy terminala. Wstrzymanie budowy terminala VIP (o tem jeszcze potem). Wygląda to na wyczekiwanie na coś, co ma nastąpić. Ciekawe, co to miałoby być?...

Właśnie! 100 dni to też czas, jaki pozostał do tegorocznych wyborów samorządowych. A zarazem do końcówki – jak ćwierkają wróble – prezesa Moraczewskiego w PLB. Potem według wróbli nastąpi era Hartwicha. Jak to się stanie? Nie wykluczone, że Miasto rozważa sprzedaż pozostałych w jego dyspozycji akcji. Dlaczego? By ostatecznie pozbyć się nabrzmiewającego problemu, jakim dziś, po znacjonalizowaniu lotniska, jest jego rozwój. Panowie kupili sobie lotnisko, z którym dziś – panicznie – nie wiedzą, co zrobić, bo jakiekolwiek ruchy finansowe uniemożliwia im kaganiec niedozwolonej w UE pomocy publicznej. Nie odrobili pracy domowej, inwestorzy z Bożej łaski. Due dilligence uwzględniające również konsekwencje systemowe przygotowuje się przed akwizycją, nie po. A teraz – jak zwykle – trzeba gasić to, co samemu się podpaliło.

Ale z pogłoski o sprzedaży przez Miasto pozostałych swoich akcji wynika jeszcze drugi smutny wniosek. Dlaczego Bydgoszcz nie chciała sama kupić „za grosze” lotniska wtedy, gdy można było w najgorszym układzie za tyle, ile dawał marszałek? Lotnisko nie byłoby marszałkowskie tylko bydgoskie, kontrolę miałby magistrat, marszałek kłód pod nogi rzucać i tak by nie mógł, bo traciłoby wtedy jego polityczne zaplecze w Bydgoszczy. Ciągle nie wiem, dlaczego? Może dlatego, że dzisiejsze władze Miasta za wszelką cenę chcą unikać jakichkolwiek problemów i przerzucają odpowiedzialność na każdego, tylko nie na siebie? Moim zdaniem to metoda krótkodystansowa. Sukces z bazą Ryanair Dombrowicz miał na talerzu…

Nowy prezes, który prawdopodobnie z początkiem nowej kadencji samorządowej przejdzie na inny upatrzony już dziś front robót (inwestycje medyczne pewnie pozostaną u innych lojalnych), jest sprawny. Sprawnie zarządza zatrudnieniem – racjonalizuje. Zwolnił niewielu, więcej przyjął lub zaraz przyjmie. Przecież, jak już mawiał Tomasz Stybaniewicz z rady nadzorczej, nie ma sensu wyrzucać zarządzania inwestycjami na zewnątrz. Domyślnie – jest tyle osób w naszym otoczeniu, które mogłyby jako pracownicy PLB pomóc. Ciekawe, ilu wśród nowo przyjętych bądź za chwilę przyjmowanych do pracy, będzie dzisiejszych czy wczorajszych pracowników Urzędu Marszałkowskiego lub innych instytucji satelitarnych.

Czytaj całość artykułu na stronie MMBydgoszcz.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony