Przejdź do treści
Motolotnia
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: Odcięcie zapłonu podczas startu...

Poniżej publikujemy kolejny artykuł z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.

"Tło wydarzenia: Miałem zademonstrować lot z 400m wstęgą. Wstęga podczepiona do motolotni, ja rozgrzewam silnik na samym końcu pasa, a nawet parę metrów przed nim. Wstęga podczepiona do motolotni i wyciągnięta (esując) wzdłuż pasa. Długa jak cholera, więc muszę zaraz po starcie iść ostro w górę, żeby o nic nie zahaczyć i żeby mi starczyło łomżyńskiej łąki na jej całkowite poderwanie. Po solidnym nagrzaniu silnika, gaz w podłogę i start. Początek super, ale na wysokości około 10m ciach - odcięło zapłon.

Nic nie strzeliło, nic nie uderzyło po prostu - sekundę wcześniej śmigło jeszcze się kręciło, a dwa uderzenia serca później już nie. Biorąc pod uwagę, że mam podczepioną wstęgę (ponad 3/4 jej długości jeszcze leży na ziemi), idę ostro w górę na bardzo małej prędkości postępowej (tzw. "na silniku" ) odcięcie zapłonu w tym momencie to czarny scenariusz. Ba, nawet bardzo czarny! Doskonale pamiętam co wtedy sobie pomyślałem, a właściwie "wybuchły" mi dwie myśli: TNIJ WSTĘGĘ!!! oraz "RZEKA!!" (na wprost pasa, kurs kolizyjny z kierunkiem startu przecina stycznie rzeczka). Deficyt czasu był tak mały, że zdążyłem odciąć wstęgę i delikatnie zboczyć z kursu. I tak, na lekkim ściągnięciu, z gigantycznym niedoborem prędkości (prawie na przeciągnięciu) przyziemiłem. Mocno. Ale na 3 koła, które wszystko zamortyzowały. Ja cały, motolotnia cała, nikt i nic nie ucierpiało. Uffff! Teraz chwilę o przyczynie i wspomnianych wnioskach.


Przyczyna była prozaiczna, ba głupia wręcz, ale żeby wiedzieć o co chodzi muszę najpierw w kilku słowach opisać moją instalację paliwową. Posiadam dwa zbiorniki: główny (standardowo pod siedzeniem pasażera) i dodatkowy (na maszcie). Zbiornik masztowy ma odcięcie, które mogę przełączać w locie. Cały system działa tak, że paliwo będzie zawsze najpierw pobierane z górnego zbiornika i po to jest odcięcie - żeby nie pobrało powietrza, jak paliwo się skończy. Przeważnie nie latam na zbiorniku masztowym, a korzystam z niego na zawodach, lub w długiej trasie (w spoczynku mogę przelać paliwo z masztu do głównego).

Górny zbiornik jest napełniany (zabudowaną pompką elektryczna) paliwem z dolnego zbiornika. Przed startem z wstęgą tankowałem paliwo. Do głównego zbiornika nie weszło wszystko z bańki - pozostało około 2l. Żeby nie użerać się później z tymi 2 litrami przełączyłem instalację na zbiornik masztowy i elektryczną pompką przelałem trochę paliwa ze zbiornika głównego. Po chwili mogłem już te 2 litry dolać do zbiornika głównego. Wyłączyłem pompkę, przejrzałem sprzęt, wsiadłem i podkołowałem na koniec pasa. Tam podpięcie wstęgi, rozgrzanie silnika i start. A teraz co się stało: nie odciąłem zbiornika masztowego. Więc kołowanie i rozgrzewanie silnika było na paliwie z masztowego. Te przelane 2 litry wystarczyły tylko na kołowanie, rozgrzanie i rozbieg. Po pójściu w górę paliwo z masztowego się po prostu skończyło. I tak pomimo tego, że w głównym zbiorniku miałem jeszcze 40l paliwa, gaźniki "pociągnęły" powietrze zamiast paliwa. Silnik stanął.


Wnioski: Jak później w głowie analizowałem sobie, jak to się mogło stać, że po prostu zapomniałem odciąć masztowy, dochodzę do wniosku, że przez brak skupienia. W Łomży, jak to na każdych pokazach - ktoś podchodzi, z kimś się witasz, rozmawiasz etc. Przegląd przedstartowy wykonałem, ale zabrakło mi na sam koniec jednego elementu - zatrzymania się i analizy: czy wszystko na pewno jest ok? Uratowało mnie chyba to, że przed startem analizowałem co się może stać źle i co powinienem zrobić jakby coś poszło nie tak. Wszystkie wyjścia z awaryjnej sytuacji rozpoczynały się od "odetnij wstęgę". I "automat" zadziałał - zrobiłem to.

Reszta to szczęście i dobre wyszkolenie - wiecznie powtarzane: cały czas planuj i ćwicz lądowania awaryjne. Myśląc teraz o tym "na zimno", uważam, że parę rzeczy przy lądowaniu mogłem inaczej zrobić, parę lepiej i to lądowanie byłoby takie, jak każde. Ale na prawdę - jestem zszokowany jak bardzo mało czasu było, jak silnik już stanął. Z całej tej sytuacji, oprócz w/w zwiększonej uwagi podczas przeglądu wysunął mi się jeszcze jeden wniosek - zawsze planuj lądowanie awaryjne. Podczas trasy, na dużej wysokości od zawsze mój mózg działa: "jakby mi teraz zgasł to wyląduje... o tutaj, a jak teraz to tam, a jak za 3 minuty to tam będzie łączka, a jeszcze później to dolecę o do tamtej". Teraz jeszcze wiem, że taką analizę odcięcia przy starcie należy wykonać zawsze PRZED startem, bo w trakcie nie będzie na to czasu.

Sky-Life Konrad Ziębakowski

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony