Przejdź do treści
Aeroklub Poznański
Źródło artykułu

Wyprawa Aeroklubu Poznańskiego do Australii - ciąg dalszy

28 Grudnia: Dziś ruszamy autkiem do Narromine. Pojedziemy przez Temorę, gdzie u Ozi’ego Toma Gilberta odbierzemy szybowiec SZD-55, na którym będziemy latać.

Dla ułatwienia Australijczyków będziemy nazywać Ozi, Nowozelandczyków Kiwi. Oba narody wzajemnie z siebie drwią i żartują, jak to zwykle bywa między sąsiadami. Aktualnie ze względów ekonomicznych Kiwi emigrują za pracą do Australii. Śmieją się oni przy tym, że w wyniku tej emigracji rośnie poziom inteligencji w obu narodach :-)

No ale wróćmy na drogę. Ruch lewostronny – dziś Radek i Piotr jadą dłuższe odcinki jako kierowcy. Odbywa się bez gegenfahreh’owania ale na krzyżówkach i rondach jest często zagwozdka, który pas zająć po manewrze.

Choć kraj w różny sposób przypomina USA, to jednak samochody są zdecydowanie bardziej europejskie, sporo jest „japończyków”, nie ma wcale wielkich pickupów, za to TIR’y są słusznych rozmiarów i wyglądu. Używany jest metryczny system jednostek (kg, km/h itd.). Funkcjonuje komunikacja miejska, są też chodniki dla pieszych.

Światła mijania nie są wymagane, pasy tak. Drogi równe, choć dosyć głośne – grube kruszywo. Choć są one w większości takie jak u nas – 2 pasy i ew. pobocze – jedzie się bardzo dobrze, gdyż wszyscy utrzymują dopuszczalne 100-110km/h, przy czym samochodów jest na drogach bardzo mało. Na całej dzisiejszej 700 km trasie tylko kilka razy jesteśmy zmuszani kogoś wyprzedzać. Spotykamy za to policjanta mierzącego w nas radarem, sporo kamer jest też w Sydney – prędkościowych i świetlnych (tzw. red light’y). Benzyna kosztuje ok $A 1,30.

Wyjeżdżając poza tłoczne Sydney odnosi się wrażenie wielkiego pustkowia. Jakie to pustkowie ilustruje stosunek gęstości zaludnienia – w Polsce to 121 os/km2, w Australii 2,8 os/km2 – i to jeszcze skupionej w kilku większych miastach (razem 22 mln). Krajobraz zaczyna wreszcie przypominać Australię – rozległe pola, nieliczne eukaliptusy (gum tree). Tam gdzie trawa odkrywa ziemię widać jej czerwony kolor. Na znacznych obszarach tracimy zasięg GSM.

Nazwy miejscowości mają pochodzenie w większości aborygeńskie. Brzmią zupełnie nieangielsko – ale dość ciekawie. Wagga Wagga, Cootamundra, Mittagong, Wyalong czy Toowoomba.

Dostrzegamy znaki ostrzegające przed kicającymi po drodze kangurami. Zresztą spotykamy trzy sztuki – dwie „śpią” na poboczach, a trzeciego leżącego na środku drogi nie udaje nam się wyminąć :-( Może jutro będziemy mieli więcej szcześcia. A swoją drogą co kraj to zwierzątko – u nas sarny, w Finlandii łosie, w Australii kangury. O szybę w pewnym momencie rozbija się spore stado owadów – widać wjechaliśmy w chmarę szarańczy, której tu nie brakuje.

Dziś rozpieszcza nas pogoda. Po wczorajszym chłodzie w Sydney, teraz mamy prawie bezchmurne niebo z nielicznymi rzadkimi cumuluskami. Temperatura 27°C. Gdy spędzamy pół godziny na dworze w Temorze, czujemy już ciepło na skórze – wieczorem odnajdujemy ewidentne dowody opalenizny – na szczęście bez drastycznych skutków. Ale już jutro trzeba się będzie dobrze zabezpieczyć.

W Temorze na lotnisku odbieramy SZD-55, na którym będziemy latać. Pakujemy do wózka i ruszamy w 300km trasę do Narromine. Po drodze spotykamy coraz więcej papug. O ile w Sydney ich właściwie nie było, tu jest ich pełno – tyle ile w Polsce gołębi. Sporo jest czerwonych papug (wielkości właśnie gołębi) z czerwonym umaszczeniem i białą główką. Latają wszędzie w parach – papużki nierozłączki. Przy drogach rosną eukaliptusy – po roztarciu w ręku listka czuć zapach olejku. Ponoć w Narromine rosną drzewa pieprzowe, które nie dosyć że same pachną pieprzem, to jeszcze można z nich zrywać całymi garściami prawdziwy pieprz, dużo bardziej aromatyczny niż ten „sklepowy”. Było nie było, jesteśmy w kraju, w którym „pieprz rośnie”.

Pomimo sporego nasłonecznienia niewiele jest kolektorów słonecznych. W sumie w tym rejonie świata ich główne przeznaczenie to przygotowanie ciepłej wody użytkowej. Zapotrzebowanie energii do ogrzewania jest niewielkie, temperatury nawet na południu kraju nie spadają poniżej 0°C. Za to widać jaki towar jest deficytowy - na każdym WC jest naklejka informująca ile wody jest zużywane przy pełnym spłukaniu jak i przy częściowym. Choć akurat teraz wody w Australii chyba aż tak bardzo nie brakuje – właśnie skończyły się powodzie, ale woda jeszcze miejscami stoi na polach.

W pewnym momencie konstatujemy z pewnym zdziwieniem, że słońce – w samo południe – znajduje się na … północy :-) Oj, trzeba będzie uważać podczas lądowania w polu, żeby kierunku nie oceniać wg polskiego pojmowania orientacji geograficznej.

W mijanych miejscowościach widać sporo historycznych budynków, nawet z końca XIX i początku XX wieku. Cóż, w kraju nigdy wojny nie było. A i ustrój się gwałtownie nie zmieniał. W Polsce mamy tyle nowych obiektów – galerii, sklepów, pływalni czy stacji benzynowych. A tutaj człowiek wchodzi do toalety na stacji benzynowej i odnosi wrażenie jak by w Polsce cofnął się w lata 60-te. No, może to lekka przesada, nie jest aż tak źle, ale wiele obiektów nosi na sobie znaki nadgryzienia czasem.

Kraj stoi na rolnictwie. „Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem”. Aktualnie kończą się żniwa, po polach uganiają się kombajny, po drodze widzimy sporo silosów, a wzdłuż nich linie kolejowe – chyba dość rozwinięta ich sieć jest w Australii.

Dojeżdżamy do Narromine już o zmroku. Kawałek przed miejscowością zatrzymujemy się obejrzeć niebo. Wygląda rzecz jasna inaczej niż u nas. Tym jednak co najbardziej fascynuje jest liczba gwiazd którą widzimy. Ze względu na brak skupisk ludzkich i źródeł światła widać ich dużo więcej niż w największym polskim interiorze.

W Narromine jesteśmy o 22:15. Czekają już na nas Jurek z Piotrem. Dziś zrobili krótkie loty po kręgu, potem polatali 2 godziny na termice na Duo Discusie.

Prognozy na najbliższe dni są bardzo dobre. Ma być coraz cieplej. Jutro już 29°C, potem grubo ponad 30°C. Może na dotychczasowej bezchmurnej pojawią się obiecywane cumulusy o podstawach 4000 m. Zobaczymy. Na razie pożywiamy się na grillu przygotowanym przez Jurka i Piotra. Szczęśliwie w hotelu dysponujemy szybkim bezprzewodowym internetem. Jeśli tylko zmęczenie nie przeszkodzi, postaramy się wrzucać zdjęcia i relacje w miarę na bieżąco.
 
Czytaj dziennik wyprawy na stronie
Aeroklubu Poznańskiego

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony