Przejdź do treści
Krzysztof Kałużny i Jan Przybysz, finaliści 7. edycji „Mam Talent”
Źródło artykułu

O walce z „Iksami” i o tym czego mogą się nauczyć od modelarzy producenci telewizyjni

Rozmowa z Krzysztofem Kałużnym i Janem Przybyszem, finalistami 7. edycji „Mam Talent”.

Krzysztof i Jan to 17-letni modelarze z Warszawskiego Mokotowa, W sobotę 6 grudnia, mieli przed sobą najważniejszy występ w dotychczasowej karierze. W finale 7. edycji programu „Mam Talent” walczyli o główną nagrodę – 300 tysięcy złotych. Spotkanie odbyło się na sali gimnastycznej jednej z warszawskich szkół podstawowych. Było grudniowe popołudnie, chłopaki trenowali tu od 6-tej rano. Kolejny trening miał odbyć się wieczorem. Były to ostatnie przygotowania przed wyjazdem do studia programu.

Do akrobacji halowej potrzebujecie dużych przestrzeni, ale występ w studio wymaga chyba innego rodzaju przygotowania?

Krzysztof Kałużny: System mamy taki, że trenujemy na połowie sali latając razem, trudno jednak odwzorować warunki panujące w studiu programu „Mam Talent”. Tam przeszkadzają iksy (tablica z ocenami jurorów – przyp.red.), kamery, słabo widoczne mikrofony podwieszone na linkach, no i jeszcze są światła…. Nie da się w pełni skopiować tych warunków. Trzeba to sobie wyobrazić.

Jan Przybysz: Nasz pokaz jest o tyle nietypowy, że przestrzeń i studio są bardzo ważnym elementem. Dla tancerza czy piosenkarza podstawa to równy parkiet. Dla nas to przestrzeń wewnątrz, a wszystkie elementy, które wystają to potencjalne zagrożenie. Przed występem musimy ustalać z obsługą, żeby niektóre z nich zostały schowane lub przesunięte o pół metra w prawo lub w lewo. Kształt pomieszczenia, publiczność, stół jurorski zlokalizowany na środku sali – to wszystko elementy do których musimy dostosować nasz pokaz. W codziennym treningu tego nie ma. Są tylko 4 ściany i sufit.

Ile razy możecie przetrenować swój układ w warunkach studyjnych?

JP: Możemy to zrobić maksymalnie 5-6 razy włącznie z próbą generalną, nie więcej, mimo że spędzamy tam cały dzień. Jest to dla nas uciążliwe, bo każde dwie minuty w powietrzu to duży plus. Inni uczestnicy mogą wykorzystać choćby korytarz do treningu, my czekamy na wolne studio.

Czy te utrudnione warunki powodują stres?

KK: Teoretycznie nie powinniśmy go odczuwać. Jednak podczas pokazu ręce drżą. W psychice gdzieś to siedzi, przez co robi się więcej błędów.

JP: Przede wszystkim nie można zaryzykować. Trzeba pamiętać o tym marginesie bezpieczeństwa, o tym że nie jesteśmy na sali, że są tam ludzie.

Ile czasu pracujecie nad finałowym programem?

KK: Teoretycznie od 3 tygodni, czyli zaraz od zakończenia półfinału. Jednak w międzyczasie zmieniliśmy koncepcję podkładu muzycznego, dlatego aktualny program latamy od dwóch tygodni.

JP: Staramy się latać codziennie od 6-tej rano, prosto z hali idziemy do szkoły ,później do domu, żeby znowu pomyśleć o lataniu, tak wygląda nasz tryb przygotowań, to wiele wyrzeczeń. Mam nadzieję, że nauczyciele spoglądają na to łaskawym okiem, bo często odbywa się to kosztem nauki.

Dzięki swojej pasji pojawiliście się w telewizji, jak wam się podoba ten świat?

KK: Jest to dla nas coś nowego. Świetne uczucie pójść do takiego programu, zwłaszcza że prawdopodobnie tylko raz w życiu jest taka okazja, ale też trochę dziwnie się tam czujemy, za szybko się wszystko dzieje.

JP: Nie ma czasu na pytania, teoretycznie mamy czas, siedzimy sobie wygodnie, a tu nagle przychodzi członek ekipy technicznej i mówi gdzie jesteście? Mieliście być 10 minut temu na próbie! Jakiej próbie, my nic nie wiemy? W pośpiechu nie ma czasu na oswojenie się z miejscem. Mamy tylko 10 minut, żeby zrobić 2-3 loty, często przerywane uwagami reżysera.

Patrzę na waszych konkurentów w finale: wokaliści, akrobaci, tancerze – to wszystko już było. Wy jesteście wyjątkowi w tym zestawieniu.

JP: No tak, jesteśmy nowością w tym programie. To jest wyzwanie dla obu stron: dla nas i producentów. Dla nas to studio, światła, dźwięk, oprawa występu, współpraca z reżyserem. Dla producentów – jak to wszystko dobrze pokazać. Zazwyczaj cała ekipa skupia się na scenie, na tych 10-20 metrach kwadratowych parkietu. W naszym przypadku muszą się przestawić na metry sześcienne. My wykorzystujemy całe studio, a oni musieli nauczyć się to pokazać. Operatorzy filmują dookoła siebie co komplikuje im pracę.

KK: Wiele jest osób, które tego kompletnie nie docenia. Myślą że to zwykłe latanie samolocikami, że każdy tak umie i można to opanować w miesiąc. My latamy od 9 lat.

JP: Nie mówimy, że nasz talent jest trudniejszy od innych. Trudno to porównać. Każdy z uczestników wkłada mnóstwo wysiłku, żeby się dobrze zaprezentować. Nam jest na pewno ciężej przedstawić to co chcemy ze względu na konieczność dostosowania się do specyficznych warunków.

Ile czasu potrzebuje człowiek z ulicy żeby opanować taki model?

JP: Żeby nauczyć się latać, trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu. Początek to praca na symulatorze, zaczynając od prostych rzeczy. Już wtedy widać, że to nie jest takie łatwe. W pierwszym spotkaniu z symulatorem utrzymanie modelu  w powietrzu przez 3 sekundy jest dużym wyczynem. Człowiek z ulicy wystartuje, ale po chwili skończy lot na ziemi. Jeżeli będzie miał szczęście to poleci przez 10 sekund po prostej.

KK: Te modele są niezwykle czułe. Jak się za bardzo wychyli drążek to wtedy są niestateczne. Każdy kto łapie za drążki i wychyla je „na maksa” kończy lot na ziemi.

JP: Chcemy przede wszystkim pokazać maksymalnie dużej liczbie osób, ile naprawdę pracy kosztuje opanowanie takiego modelu. To nie jest prosta sprawa. Mamy tu 3 wymiary, które bardzo szybko się zmieniają. Praca sterami zależy od kierunku lotu.

KK: Każda pozycja lotu to inny schemat sterowania. Tych schematów jest mniej więcej 15. W najtrudniejszych figurach zmieniają w ułamkach sekund.

Jak wasz sprzęt znosi trudy treningów i występów?

KK: Poprzedni model wystarczył na 1,5 roku. W okresie występów w programie, zaledwie na dwa miesiące. To jest bardzo lekki model. Jego masa zależy od czasu użytkowania, od ilości upadków, jakości tynku na ścianach. Na początku waży około 150 gramów. Potem w wyniku powyższych czynników waga się zmienia.

Co oprócz latania robicie w wolnym czasie?

KK: Jeśli nie zbliżają się zawody lub pokazy, możemy sobie pozwolić na chwilę odpoczynku od latania. Głównie spędzamy wtedy czas z przyjaciółmi. Poza tym gram na perkusji, co dodatkowo pomaga w sterowaniu modelem. W obu tych dziedzinach ważne jest wyczucie rytmu.

JP: Poza lataniem trenuje sztuki walki w systemie combat. Pozwala to nie tylko rozruszać dłonie – intensywnie pracujące podczas latania, ale i resztę ciała.

Dziękuję za te kilka chwil przerwy w treningach.
Rozmawiał Michał Graczyk

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony